ale położył mnie na kolanie i osmagał do krwi łodygami róż twoich, żebym poznała, że w darach twoich mieści się nie radość dla mnie, lecz boleść!...
— Bogowie! — zawołał z rozpaczą, a zarazem i z zapałem Abdolonim — pozwól mi ucałować twe rany!
Lecz dziewica spuściła oczy:
— Nie, Abdolonimie, — na to nie mogę pozwolić...
Nastała chwila milczenia, tylko słowiki sydońskie, ukryte w cyprysach, posypywały jakby gradem pereł ogród i oboje kochanków.
— Abdolonimie... — szepnęła dziewica.
— Słucham cię, liljo Libanu.
— Oto przekupiłam stróżów i wykradłam się z domu, ażeby ci powiedzieć, że bez ciebie śmierć milszą mi będzie od życia.
— A więc umrzyjmy razem, Thalestris!
— Otrujmy się, Abdolonimie!
— Mam w piwnicy placki, przygotowane z cykuty i miodu na szczury, które niszczyły owoce pracy mojej. Spożyjmy je i zstąpmy razem w krainę cieniów!
— Niech się tak stanie — odrzekła Thalestris.
Więc Abdolonim wstał, ażeby pójść po zabójcze placki, lecz dziewica położyła mu rękę na ramieniu.
— Zorze wieczorne zgasły niedawno, — rzekła — do świtu daleko, a noc tak wonna i cudna. Wkrótce wieczysta ciemność pokryje oczy nasze, więc jeszcze popatrzmy na te światła niebieskie, które nad nami migocą.
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Nowele T8.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.