Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Nowele T8.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.
—  151  —

lewo, aż tu leżą, jak kłody, między kosówką, to smoki paskudne o trzech głowach, to węże ogromne, to rozmaite żmije i padalce. Ten i ów podniesie czasem łeb, zasyczy, zębami kłapnie, ale nie mówią mu nic.
— Hej! — myśli pan Lubomirski — żeby to były zwyczajne smoki i wężary, możnaby im mieczem łby porozwalać, ale przeciw piekielnym mocom szabla nanic — i trzeba będzie chyba z babą coś wskórać, bo inaczej żywy nie wrócę.
Dojechał wreszcie do szczytu i patrzy: siedzi straszna jędza piekielnica, koszulę szyje. Zsiadł pan Lubomirski z konia, pokłonił jej się po kawalersku i tak grzecznie do niej powiada:
— Jak się masz, — powiada — stary wiechciu od butów! Przyjechałem tu po twoje skarby, bom swoje na wojnę wydał, a teraz mi na drogę potrzeba. Dasz, dobrze — nie dasz, też dobrze — jeno nie marudź, bo mi okrutnie pilno.
Rozśmiała się na to baba tak, że aż pan Lubomirski ostatni jej jedyny trzonowy ząb zobaczył — i mówi:
— Oj-jej, dlaczego nie, oto widzisz tu w workach koło mnie złoto, perły i diamenty, bierz, ile chcesz, ale pierwej napij się ze mną wina prze zdrowie.
I wzięła zaraz dwie szklenice, nalała z jednego gąsiora do jednej, z drugiego do drugiej i powiada:
Chaim!

Ale pan Lubomirski, któren, jako się rzekło, był człek mądry i przemyślny, (wnet pomiarkował, że skoro baba)[1] nie z tego samego gąsiora w obie szkle-

  1. Wyrazy, ujęte w nawias, dodał wydawca: w pierwodruku kilku wyrazów braknie. (Przyp. wyd.).