Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Nowele T8.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.
—  152  —

nice leje, to musi być w tem jakaś podrywka. Począł tedy głową kręcić i patrzyć tak, jakby co za babą zobaczył.
— Czego się rozglądasz — pyta baba.
— Bo się mgły rozstąpiły i krzyże na kościołach w jakowemś mieście widać.
Zlękła się wiedźma. — Gdzie? — pyta.
— A za twojemi plecami.
Baba obróciła się całkiem i przykryła oczy ręką, a pan Lubomirski prędko przemienił szklenice.
— Ej, co też gadasz? — mgła, jak żur gęsta — mówi jędza, a on na to:
— Tak mi się uwidziało.
Wzięła jędza znów szklenicę.
Chaim.
Siulim.
Wypili. Ledwo wypili — bęc baba na plecy i usnęła twardym snem.
A pan Lubomirski łap za złoto, cap za perły i diamenty, na koń i w nogi. Leci, leci, dopada do tego konia, co był o milę uwiązany — hop na siodło — i w cwał dalej.
A tymczasem rozbudziła się piekielnica, bo dla niej trzeba było mocniejszej jeszcze przyprawy — i nuż się drzeć:
— Huź, smoki, huź, węże, huź, żmijce i padalce! gońcie i rwijcie tego rycerza, co ze skarbami mego przyszłego syna Jancychrysta ucieka.
Dopiero kiedy nie zakłębi się w górach, kiedy nie ruszą się potwory, aż się bór począł, jak od wiatru, kołysać. Dopadają pierwszego konia, rwą go na drobne