szmaty, że tylko kości w zębach im chruszczą, — zjadły.
Pędzą dalej, bo baba krzyczy na mitręgę — aż oto drugi koń. Rozerwały go też, jako mogły najprędzej — i zżarły razem z siodłem. Widzą potem trzeciego — zżarły, widzą czwartego — zżarły. Ale że zamarudziły coś niecoś przy każdym, więc, gdy zżarły szóstego, już pan Lubomirski wyskoczył na siódmym z cienia, który Babia Góra na siedem mil od południa ku północy rzuca.
Obrócił się tedy ku nim i nuż drwić:
— Całujcież teraz psa w nos.
A one wspinają się, kłębią, szczerzą zęby, charczą, ale im za cień nie wolno. Jedna tylko żaba hycnęła z takim rozpędem, że już się nie mogła wstrzymać i skoczyła panu Lubomirskiemu na ramię. Ale on się jej bynajmniej nie przestraszył, naprzód dlatego, że się wcale żab nie bał, a po wtóre, że, gdy słońce na nią padło, poczęła napoczekaniu dębieć.
— Tuś, ropucho — powiada do niej pan Lubomirski.
A ona jęła go prosić pokornie:
— Wrzuć mnie — prawi do cienia, bo inaczej skamienieję zeszczętem, a ja ci zato powiem prawdę na każde pytanie, które mi zadasz.
Zamyślił się więc rycerz przez chwilę, a potem rzekł do niej:
— Z piekłaś jest?
— Z piekła.
— Powiedz mi tedy, jakiej wiary najbardziej się w piekle boicie?
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Nowele T8.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.