gorycz splatała się z ironją. Stryj oto wymówił sobie, aby nie zawracali głowy ani jemu, ani ludziom, a jednak sam nie omieszka na pewno rozwieszać przed nimi rozmaitych spłowiałych chorągwi i jałowych ideałów. Na tę myśl rodził się w nich bunt niepohamowany i tem dokuczliwszy, że zarazem podobny jakby do wyrzutów sumienia, albowiem pamiętali, że takie same chorągwie rozwieszała ze łzami w oczach przed nimi ich matka. Że zaś kochali ją ogromnie, więc zdawało im się, że buntując się słusznie, buntują się jednakże przeciw tym łzom. I to była nowa, niewypowiedziana gorycz. A prócz tego tylko ich mózgi pod wichrem nowych doktryn odjęły się dawnym ideałom, ale gdzieś tam, w głębi i na dnie serca, była ukryta, jak owad w kokonie, mimowolna dla tych ideałów cześć i jakaś wobec nich utajona trwoga, podobna do trwogi, jakiej ludzie doznają wobec zaświatowych duchów, albo świętokradcy nocą w kościele. I od tego nie mogli się uwolnić. Nie czuli się też wcale szczęśliwi. Zdawało im się, że w głowach ich pali się światło jasne i jedynie prawdziwe, ale, że nie promieniuje, nie rozświeca im życia i że chodzą jakby w zmierzchu. Widywali wszakże kolegów z takiemi samemi latarkami w głowach, ale były to poczęści tępaki — prawdziwe gramofony, w które nagadano radykalnych frazesów, — a poczęści charaktery niezmiernie liche. — Wprawdzie i w nich obu te stany duszy były tak zamącone i niewyraźne, że nie umieli się nawet wzajem o nich rozmówić, — odczuwali wszelako coś, jakby wielki niepokój, który nie opusz-
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Nowele T8.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.
— 198 —