wstąpił, że jeszcze mi żeniaczka po głowie chodziła. I widzielibyśmy, ktoby z nas pierwszy miał się z czem pochwalić!
— Jać się nie chwalę, ale i waszmości-bym pochwały nie poskąpił.
— I pewniebym waćpana skonfudował, jakom pana hetmana Potockiego w obliczu króla skonfudował, któren gdy mi do wieku przytyki dawał, wyzwałem go: kto więcej kozłów odrazu machnie. I cóż się pokazało? Oto pan Rewera machnął trzy i hajducy musieli go podnosić, bo sam wstać nie mógł, a ja go na okolusieńko objechałem, mało trzydzieści pięć razy fiknąwszy. Spytaj się Skrzetuskiego, który na własne oczy na to patrzył.
Skrzetuski wiedział, że od pewnego czasu pan Zagłoba miał zwyczaj na niego się we wszystkiem, jako na naocznego świadka, powoływać; więc ani okiem nie mrugnął, jeno o Wołodyjowskim znów mówić począł. Zagłoba, pogrążywszy się w milczeniu, zamyślił się o czemś głęboko; nakoniec po wieczerzy, wpadł w lepszy humor i tak ozwał się do towarzyszów:
— Powiem wam to, w coby nie każdy rozum umiał ugodzić. Oto mam w Bogu nadzieję, że nasz Michał wyliże się łatwiej z tego postrzału, niż nam się na początku zdało.
— Dałby Bóg, ale skąd że to waszmości do głowy przyszło? — pytał Kmicic.
— Hm! Tu trzeba bystrego dowcipu, który z przyrodzenia jest dany i eksperyencyi wielkiej, której w waszych latach mieć nie możecie i znajomości Michała. Każden ma inną naturę. W jednego, owo, tak nieszczęście uderzy, jakobyś, figuraliter mówiąc, kamień w rzekę wrzucił. Nibyć to woda po wierzchu tacite płynie, a przecie on tam na dnie leży, a bieg przyrodzony hamuje, a zawadza, a tak okrutnie rozdziera, i będzie leżał, będzie rozdzierał, póki wszystka woda do Styksu nie spłynie! Ty, Janie do takich zaliczon być możesz; ale takim gorzej na świecie, bo w nich i boleść i pamięć nie mija. Inny zasie, eo modo, klęskę przyjmie, jakobyś go pięścią w kark huknął. Zamroczy go zrazu, potem przyjdzie do siebie, a gdy się siniec zgoi, to i zapomni. Oj, lepsza taka natura na tym pełnym przygód świecie.
Słuchali rycerze ze skupieniem mądrych słów pana Zagłoby, a on rad widział, że z taką uwagą słuchają, i dalej mówił:
— Ja Michała na wskroś poznałem i Bóg mi świadkiem, że nie chcę mu tu przymawiać, ale tak mi się widzi, że on więcej ożenku, niż owej dziewczyny żałował. Nic to, że desperacya chwyciła go okrutna, boć i to nieszczęście, zwłaszcza dla niego, nad nieszczęściami. Nie wyimaginujecie sobie nawet, jaką ten chłop miał ochotę do ożenku. Nie masz w nim chciwości żadnej, ni ambicyi, ni prywaty; swojego odbieżał, fortunę tak dobrze jak utracił, o żołd się nie upominał; ale za wszystkie prace, za wszystkie zasługi, niczego od Pana Boga i Rzeczypospolitej nie wyglądał, jeno żony. I to sobie w duszy wykalkulował, że mu się taki chleb należy; już już miał go w gębę wziąć, aż tu, jakoby mu kto w wąsy dmuchnął! Masz-że teraz! jedz! Co dziwnego, że go despera-
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/019
Ta strona została uwierzytelniona.