zaskrzypiał w zamku i furta odchyliła się nieco, wpakował się w nią zaraz trochę przemocą i rzekł do zmieszanego młodego mniszka:
— Wiem, że żeby wejść tutaj, osobną permisyę mieć trzeba, ale ja mam list od księdza arcybiskupa, który zechciej, carissime frater, księdzu przeorowi oddać.
— Stanie się wedle woli waszmości — odpowiedział furtyan, skłoniwszy się na widok prymasowskiej pieczęci.
To rzekłszy, pociągnął za rzemień, wiszący u serca dzwonka i dwa razy uderzył, aby kogoś przywołać, bo sam nie miał prawa odejść od furty. Na on głos pojawił się drugi mnich, i zabrawszy list, oddalił się z nim w milczeniu, pan Zagłoba zaś złożył na ławce zawinięcie, które miał z sobą, poczem siadł sam i sapać począł mocno.
— Frater — rzekł wreszcie — a jak dawno w klasztorze?
— Piąty rok — odrzekł furtyan.
— Proszę, taki młody, a już piąty rok! To już, choćby się chciało wyjść, zapóźno! A musiało się nieraz zatęsknić za światem, bo to, mosterdzieju, jednemu wojenka pachnie, drugiemu uczty, trzeciemu białogłowy…
— Apage! — rzekł mniszek, żegnając się pobożnie.
— Jakże? Nie brała pokusa wyjść? — powtórzył Zagłoba.
Lecz mniszek spojrzał z nieufnością na rozmawiającego tak dziwnie arcybiskupiego wysłańca i odrzekł:
— Za kim się tu drzwi zamkną, ten już nie wychodzi.
— To obaczym jeszcze! Co tam z panem Wołodyjowskim sie dzieje? zdrów?
— Niemasz tu nikogo, coby się tak nazywał.
— Brat Michał? — rzekł na próbę pan Zagłoba. — Dawny pułkownik dragoński, który tu wszedł niedawno?
— Tego bratem Jerzym nazywamy, ale on dotąd ślubów nie wykonał i wykonać ich przed terminem nie może.
— I pewno nie wykona, bo nie uwierzysz, frater, co to był za podwikarz! Drugiego, tak na białogłowską cnotę zawziętego, nie znalazłbyś we wszystkich zako… chciałem powiedzieć: we wszystkich pułkach z całego komputu…
— Mnie się tego słuchać nie godzi — odparł z coraz większem zdziwieniem i zgorszeniem mnich.
— Słuchaj-że, frater. Nie wiem, gdzie u was moda przyjmować, ale jeżeli tu, na tem miejscu, to radzęć, jak tu przyjdzie brat Jerzy, odejść lepiej, ot, do tej izby, przy furcie, bo my tu o nader światowych rzeczach będziem rozmawiali.
— Ja i zaraz wolę odejść — rzekł mnich.
Tymczasem pokazał się Wołodyjowski, czyli raczej brat Jerzy, ale Zagłoba nie poznał nadchodzącego, bo pan Michał zmienił się wielce.
Najprzód w długim, białym habicie wydawał się wyższy, niż w dragońskim kolecie; powtóre, sterczące dawniej ku oczom wąsiki zwiesił teraz ku dołowi i brodę usiłował zapuścić, która tworzyła
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/031
Ta strona została uwierzytelniona.