lił. A gdyby chciał cię mieć księdzem, tedy byłby cię zgoła innym dowcipem przyozdobił i serce ci więcej do ksiąg a łaciny nakłonił. Zauważ także, że święci żołnierze nie mniejszego respektu w niebie zażywają od świętych zakonników, i na wyprawy przeciw komputowi piekielnemu chodzą i praemia z rąk Bożych otrzymują, gdy z chorągwiami zdobycznemi wracają… Wszystko to prawda, nie zaprzeczysz?
— Nie zaprzeczę i to wiem, że trudno przeciw waścinemu rozumowi na harc wychodzić; ale i waćpan również nie zaprzeczysz, że dla smutku lepsze jest w zakonie, niż na świecie pożywienie.
— Ba! jeśli lepsze, to tembardziej należy zakonów dla smutku vitare. Głupi, kto smutki prowiantuje, zamiast je o głodzie trzymać, żeby bestye zdechły jak najprędzej!
Pan Wołodyjowski nie znalazł na razie argumentu, więc umilkł i po chwili dopiero odezwał się utęsknionym głosem:
— Waćpan mi o ożenku nie wspominaj, bo takie wspominki jeno żałość na nowo budzą! Dawnej ochoty też nie staje, bo ze łzami spłynęła, a i lata nie po temu. Toć że mnie i czupryna już świecić poczęła! Czterdzieści dwa lata, a dwadzieścia pięć trudów wojennych, nie żart, nie żart!
— Boże nie karz go za bluźnierstwo! Czterdzieści dwa lata! Tfu! Przeszło dwa razy tyle mam na karku, a jeszcze człowiek czasem dyscyplinować się musi, aby upały ze krwi, jako kurzawę z szat wytrzepać. Szanuj pamięć onej słodkiej nieboszczki, Michale! Toś dla niej był dobry? a dla innych jesteś za tani? za stary?
— Daj waćpan spokój! daj waćpan spokój! — odezwał się bolesnym głosem Wołodyjowski.
I łzy poczęły mu ściekać na wąsiki.
— Nie powiem więcej ni słowa! — rzekł Zagłoba — daj mnie tylko parol kawalerski, że cobądź się z Ketlingem pokaże, przez miesiąc zostaniesz z nami. Trzeba, byś i Skrzetuskiego zobaczył… Jeśli później zechcesz wrócić do habitu, nikt ci impedimentów nie będzie stawiał.
— Daję parol! — rzekł pan Michał.
I zaraz jęli o czem innem rozmawiać. Pan Zagłoba począł opowiadać o konwokacyi, o tem jako sprawę rugów przeciw księciu Bogusławowi poruszył i o Ketlingowej przygodzie. Chwilami wszelako przerywał opowiadanie i pogrążał się w myślach. Musiały to być wszelako wesołe myśli, bo od czasu do czasu uderzał rękoma o kolana i powtarzał:
— Hoc! hoc!
W miarę jednak, jak zbliżali się do Mokotowa, na twarzy pana Zagłoby pojawiła się pewna niespokojność. Obrócił się nagle do Wołodyjowskiego i rzekł:
— Pamiętasz? dałeś parol, iż cokolwiek się z Ketlingem pokaże, przez miesiąc zostaniesz z nami?
— Dałem i zostanę — odrzekł Wołodyjowski.
— Ot i Ketlingowy dwór — zawołał Zagłoba. — Zacnie mieszka.
Poczem zakrzyknął na woźnicę:
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/036
Ta strona została uwierzytelniona.