że w braku lepszej gospody, stanęła na Rybakach, w nędznym domku, poleciał zaraz, by ją do Ketlingowego dworu zaprosić.
Szaro już było, gdy wpadł do niej, ale poznał ją odrazu, chociaż dwie inne jakieś niewiasty znajdowały się z nią w izbie, bo pani stolnikowa była małego wzrostu, jak kłębek nici. Ona także go poznała; więc padłszy sobie w objęcia, długi czas słowa nie mogli przemówić i on czuł jej ciepłe łzy na twarzy, a ona jego; przez ten czas owe dwie inne niewiasty stały jak świece, przyglądając się powitaniu.
Pierwsza pani Makowiecka odzyskała mowę i poczęła wykrzykiwać cienkim i dość piskliwym głosem:
— Ile lat! ile lat! Boże cię wspomóż, bracie najukochańszy! Jak tylko przyszła wieść o twojem nieszczęściu, zaraz zerwałam się jechać. I mąż mię nie wstrzymywał, bo od Budziaku burza grozi… Mówiono też o białogrodzkich Tatarach. I pewno szlaki się zaczernią, bo ptastwa okrutne stada widać, a przed każdym napadem zawsze tak jest. Boże cię pociesz, bracie kochany! drogi! złoty! Mąż sam na elekcyę ma tu przyjechać, więc mi powiedział tak: weź panny i jedź wcześnie. Michała (powiada) w smutku utulisz, przed Tatary i tak (powiada) trzebaby gdzie głowy schronić, bo kraj stanie w ogniu, więc jedno z drugiem się układa. Ruszaj (powiada) do Warszawy, gospodę dobrą zajmij, póki czas, żeby było gdzie mieszkać. On tam z powietnikami na szlaki ruszy ucha nadstawiać! Wojska mało w kraju. U nas tak zawsze. Mój–że ty Michale kochany! Chodź do okna, niechże ci w twarz spojrzę. Gęba ci schudła, ale w smutku nie może inaczej być. Łatwo było powiedzieć mężowi na Rusi: szukaj gospody! a tu nic nigdzie; my same, ot w chałupie. Ledwie trzy wiązki słomy na spanie dostałam.
— Pozwól, siostro!… — rzekł mały rycerz.
Ale siostra nie chciała pozwolić i mówiła dalej, jakoby młynek turkotał.
— Tuśmy stanęły, nie było gdzieindziej. Gospodarzom jakoś wilkiem z oczu patrzy, może i źli ludzie. Prawda, że to mamy czterech czeladzi, dobrych pachołków, a i my same nie płochliwe, bo to w naszych stronach i niewiasta kawalerskie serce mieć musi, inaczej nie mogłaby tam mieszkać. Mam też bandolecik, który zawsze z sobą wożę, a Baśka dwie krucice. Jeno Krzysia oręża nie kocha… Ale że tu obce miasto, więc wolałybyśmy w jakiej pewniejszej gospodzie się zatrzymać…
— Pozwól, siostro… — powtórzył pan Wołodyjowski.
— A ty gdzie mieszkasz, Michale? Musisz mi pomódz w wyszukaniu gospody, boś w Warszawie bywały…
— Gospodę mam gotową — przerwał pan Michał — i tak zacną, że senatorski dwór mógłby w niej stanąć. Mieszkam u mego przyjaciela, i zaraz cię tam zabiorę…
— Ale pamiętaj, że nas trzy i dwie sługi i czterech czeladzi. Toż na Boga! Ja cię dotąd z kompanią nie poznajomiłam!
Tu zwróciła się do towarzyszek:
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/040
Ta strona została uwierzytelniona.