puszek pokrywał jej wierzchnią wargę, uwydatniając usta słodkie, a ponętne, jakby trochę do pocałunku złożone. Była w żałobie, bo niedawno ojca straciła, i ta barwa stroju, przy delikatności cery i czarnych włosach, nadawała jej pewien pozór smutku i surowości, Na pierwszy rzut oka wydawała się starszą od swojej towarzyszki, i dopiero przyjrzawszy się lepiej, spostrzegł pan Michał, że krew pierwszej młodości płynęła pod tą przezroczystą skórą. Im więcej patrzył, tem więcej podziwiał: i pańskość postawy i szyję łabędzią i te kształty smukłe, a pełne dziewiczych uroków.
— To jest wielka pani — myślał sobie — która duszę musi mieć wspaniałą! Za to ta druga istny pacholik!
Jakoż porównanie było trafne.
Jeziorkowska była o wiele od Drohojowskiej mniejsza i wogóle drobna, choć nie chuda; różowa, jak pączek róży, jasnowłosa. Ale włosy miała widocznie po chorobie obcięte i w złotą siatkę schowane. Te jednak na niespokojnej głowie siedząc, nie chciały także zachować się spokojnie, jeno wyglądały kończykami przez wszystkie oka siatki, a nad czołem tworzyły bezładną płową czuprynę, która spadała aż na brwi, nakształt kozackiego osełedca, co przy bystrych, niespokojnych oczach i zawadyackiej minie, czyniło tę różową twarzyczkę podobną do twarzy żaka, który jeno patrzy: jakby co zbroić bezkarnie.
Jednak tak była ładna i świeża, że trudno było oczu od niej oderwać. Nosek miała cienki, nieco zadarty, o ruchomych, ciągle rozdymających się nozdrzach, dołki na twarzy i dołek w brodzie — znak wesołego usposobienia.
Ale teraz siedziała poważnie i jadła smacznie, co chwila tylko strzelając oczyma: to na pana Zagłobę, to na pana Wołodyjowskiego i spoglądając na nich z dziecinną prawie ciekawością, jak na jakieś osobliwości.
Pan Wołodyjowski milczał, bo chociaż czuł, że mu wypada zająć rozmową pannę Drohojowską, nie wiedział od czego zacząć. Wogóle nie był zręczny do niewiast mały rycerz, a teraz miał przytem duszę tem smutniejszą, że mu te dziewczyny żywo na pamięć kochaną zmarłą przywiodły.
Natomiast pan Zagłoba bawił panią stolnikową, prawiąc jej o czynach pana Michałowych i swoich. W środku wieczerzy wpadł na opowiadanie, jak niegdyś z kniaziówną Kurcewiczówną i Rzędzianem samoczwart przed całym czambułem umykali i jak wreszcie, dla ocalenia kniaziówny i zatrzymania pogoni, rzucili się we dwóch na czambuł.
Panna Jeziorkowska aż jeść przestała i wsparłszy brodę na rękach, słuchała pilnie, potrząsając co chwila czupryną, mrugając oczyma, trzaskając w palce w najciekawszych miejscach i powtarzając:
— Aha! aha! No i co? no i co?
Aż gdy przyszło do tego miejsca, jak dragoni Kuszla nadbiegłszy niespodziewanie w pomoc, wsiedli na kark Tatarom i jechali
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/043
Ta strona została uwierzytelniona.