To rzekłszy pani stolnikowa rozstawiła już znowu palce lewej ręki i przyładowała wskazujący prawej, lecz Zagłoba spytał coprędzej:
— I cóż się z nimi stało?
— Wszyscy trzej na wojnie dali gardła, dlatego też i Baśkę zowiemy wdową.
— Hm! a ona jakże to zniosła?
— Widzi waćpan, to u nas codzienna rzecz i rzadko kto, późnego wieku doszedłszy, własną śmiercią schodzi. Mówią nawet u nas, że niewypada inaczej szlachcicowi, tylko w polu. Jak Baśka to zniosła? Pochlipała trochę, nieboga, a najwięcej w stajni, bo już, jak jej co dolega, to ona zaraz do stajni! Poszłam kiedyś za nią i pytam: „Po którym płaczesz?“ A ona na to: „Po wszystkich trzech!“ Z tego responsu zaraz zmiarkowałam, że żadnego sobie po szczególe nie upodobała… I tak myślę, że mając głowę czem innem zaprzątniętą, wcale ona jeszcze woli Bożej nie czuje; Krzysia więcej, ale Baśka chyba jeszcze nic!…
— Poczuje! — rzekł Zagłoba. — Mościa dobrodziejko! My to najlepiej rozumiemy! Poczuje, poczuje!…
— Takie nasze przeznaczenie! — odpowiedziała pani stolnikowa!
— Otóż to właśnie. Z ust mi to waćpani wyjęłaś!
Dalszą rozmowę przerwało zbliżenie się młodszej kompanii.
Mały rycerz bardzo był już ośmielony do panny Krzysi, a ona widocznie przez dobroć serca zajmowała się nim i jego smutkiem, tak jak lekarz zajmuje się chorym. I może właśnie dlatego więcej okazywała mu życzliwości, niż pozwalała na to ich krótka znajomość. Ale że pan Michał był bratem stolnikowej, a panienka krewną jej męża, więc nikogo to nie dziwiło. Baśka natomiast została jakoby na uboczu, i tylko pan Zagłoba zwracał na nią ustawiczną uwagę. Lecz zresztą było jej to widocznie wszystko jedno, czy się kto nią zajmował, czy nie. Z początku spoglądała z podziwieniem na obudwóch rycerzy, ale z równem podziwieniem przypatrywała się i cudnej Ketlingowej broni, porozwieszanej na ścianach. Potem zaczęła trochę ziewać, potem oczy kleiły się coraz bardziej, a wreszcie rzekła:
— Jak się kropnę spać, tak się pojutrze chyba obudzę…
Po tych słowach rozeszli się zaraz wszyscy, bo niewiasty były bardzo zdrożone i czekały tylko na łóżek posłanie. Gdy pan Zagłoba znalazł się wreszcie sam na sam z Wołodyjowskim, najprzód począł mrugać znacząco, następnie zaś obsypał małego rycerza gradem lekkich kułaków.
— Michał! a co Michał, hę? jak rzepy! co? Mnichem zostaniesz, co? A ta borówka Drohojowska smaczna. A ów hajduczek różowiuchny, uch! Cóż ty na to Michale?
— Cóż, nic! — odpowiedział mały rycerz.
— Pryncypalnie mi się ów hajduczek udał. To powiadam ci, że kiedym przy niej podczas wieczerzy siedział, tak mnie od niej piekło, jak od piecyka.
— Koza to jeszcze; tamta gdzie stateczniejsza!
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/048
Ta strona została uwierzytelniona.