Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/049

Ta strona została uwierzytelniona.

— Drohojowska węgierska śliwka, istna węgierska śliwka. Ale tamten orzeszek!… Dalibóg, żebym miał zęby!… chciałem rzec, żebym miał taką córkę, tobie jednemubym ją oddał. Migdał, powiadam, migdał!
Wołodyjowski posmutniał nagle, bo mu się przypomniały przezwiska, jakie pan Zagłoba Anusi Borzobohatej dawał. Jako żywa stanęła mu nagle w myśli i pamięci jej postać, jej twarz malutka, jej ciemne warkocze, jej wesołość, i szczebiotanie, i sposób patrzenia. Te obie były młodsze, ale przecie tamta była droższa stokroć od wszystkich młodszych.
Mały rycerz ukrył twarz w dłoniach i żal porwał go tem większy, że niespodziany.
Zagłoba zadziwił się; czas jakiś milczał i patrzył niespokojnie, następnie rzekł:
— Michale, co ci to? Przemów, dla Boga!
Wołodyjowski przemówił:
— Tyle ich żyje, tyle ich chodzi po świecie, jeno mego jagniątka już niema, jeno jej jednej nigdy już nie obaczę!
Zaczem ból mu głos zdławił, więc czoło wsparł o poręcz ławy i począł szeptać przez zaciśnięte wargi:
— Boże! Boże! Boże!…






ROZDZIAŁ  VII.


Panna Basia dopilnowała jednak Wołodyjowskiego, żeby ją „fechtów“ uczył, on zaś nie odmówił, bo po kilku dniach, choć zawsze wolał Drohojowską, jednak i Baśkę bardzo polubił, ile że zresztą trudno jej było nie lubić.
Pewnego poranku zaczęła się tedy pierwsza lekcya, głównie chełpliwością Baśki wywołana i jej upewnieniami, jako że już tę sztukę wcale nieźle posiada i nie byle kto potrafi jej pola dotrzymać.
— Starzy żołnierze mnie uczyli — mówiła — których u nas nie brak, wiadomo przecie, że niemasz nad naszych szermierzów… Ba, to jeszcze pytanie, czybyście i waćpanowie równych sobie nie znaleźli.
— Co waćpanna mówisz — zawołał Zagłoba — my w całym świecie równych nie mamy!
— Chciałabym, żeby się pokazało, iż i ja równa. Nie spodziewam się, ale chciałabym!
— Na strzelanie z bandoleciku, to i jabym się próbowała — rzekła, śmiejąc się, pani Makowiecka.