— Dla Boga! chyba same amazonki w Latyczowskiem mieszkają! — rzekł Zagłoba.
Tu zwrócił się do Drohojowskiej:
— A waćpanna, jaką bronią najlepiej władasz?
— Żadną — odpowiedziała Krzysia.
— Aha! żadną! — zakrzyknęła Baśka. I tu, przedrwiwając Krzysię, poczęła śpiewać:
„Wierzcie, rycerze,
Na nic pancerze,
Na nic się tarcze zdały!
Przez stal, żelazo,
W serce się wrażą
Kupida ostre strzały.“
— Taką ona bronią władnie, nie bójcie się! — dodała, zwracając się do Wołodyjowskiego i Zagłoby. — Szermierz też z niej nielada!
— Wychodź waćpanna! — rzekł pan Michał, chcąc ukryć lekkie pomieszanie.
— Ej Boże! żeby się to pokazało, co ja myślę! — zawołała Basia, rumieniąc się z radości.
I stanęła zaraz w pozycyi, mając lekką polską szabelkę w prawicy, lewą zaś rękę zasunęła za plecy, i z wysuniętą piersią naprzód, z podniesioną głową i rozdętemi chrapkami, była tak ładna i tak różowa, że Zagłoba szepnął do pani stolnikowej:
— Żaden gąsiorek, choćby ze stuletnim węgrzynem, nie udelektowałby mnie tak swym widokiem!
— Uważ waćpanna — rzekł Wołodyjowski, — ja się tylko będę bronił, ni razu nie przytnę, waćpanna atakuj, jak jej się żywnie podoba.
— Dobrze. Kiedy zaś waćpan będziesz chciał, żebym przestała, to mi słowo rzeknij.
— Mogłoby się i tak skończyć, kiedybym tylko zechciał!
— A to jakim sposobem?
— Bo takiemu szermierzykowi łatwiejbym szabelkę z rąk wytrącić zdołał.
— Zobaczymy!
— Nie zobaczymy, bo tego przez politykę nie uczynię.
— Nie trzeba tu żadnej polityki. Uczyń to waść, jeśli zdołasz. Wiem, że mniej umiem od waćpana, ale tego przecie sobie nie dam uczynić!
— Więc waćpanna pozwalasz?
— Pozwalam!
— Dajże spokój, hajduczku najsłodszy — rzekł Zagłoba. — On to z największymi mistrzami czynił.
— Zobaczymy! — powtórzyła Basia.
— Zaczynajmy! — rzekł Wołodyjowski, nieco zniecierpliwiony przechwałkami dziewczyny.
Zaczęli.