Nowowiejski przyszedł prędko do siebie, a że to był żołnierz bystrego dowcipu, choć młody, więc skłonił się i podniósłszy oczy na cudne zjawisko, rzekł:
— Dla Boga! róże na śniegu w Ketlingowym ogrodzie kwitną.
A Basia dygnąwszy, mruknęła sama do siebie:
— Dla innego nosa, niż twój!
Poczem rzekła bardzo wdzięcznie:
— Proszę do komnat!
I sunęła sama naprzód, a wpadłszy prędko do izby, w której pan Michał siedział z resztą kompanii, zawołała, robiąc przytyk do czerwonego kontusza pana Nowowiejskiego:
— Gil przyleciał!
Zaczem siadła na stołku, złożywszy ręce w małdrzyk, a buzię w ciup, jak przystało na skromną i przystojnie wychowaną panienkę.
Pan Michał przedstawił młodego przyjaciela siostrze i Krzysi Drohojowskiej, a ów, ujrzawszy drugą pannę, chociaż w odmiennym rodzaju, lecz równie niepośledniej urody, zmieszał się po raz wtóry; pokrył to jednak ukłonem i dla dodania sobie fantazyi ręką do wąsów, które mu jeszcze nie rosły, sięgnął.
Zakręciwszy tedy palcami nad wargą, zwrócił się do Wołodyjowskiego i opowiedział mu cel swego przybycia. Oto pan hetman wielki pilnie pożądał widzieć małego rycerza. O ile pan Nowowiejski się domyślał, chodziło o jakąś funkcyę wojskową, hetman bowiem odebrał świeżo kilka listów, mianowicie od pana Wilczkowskiego, od pana Silnickiego, od pułkownika Piwo i od innych komendantów, na Ukrainie i Podolu rozrzuconych, i z doniesieniami o krymskich wypadkach, które nie zapowiadały się pomyślnie.
— Sam Chan i sułtan Gałga, który z nami u Podhajec paktował — mówił dalej pan Nowowiejski — chcą paktów dotrzymać; ale Budziak szumi już, jako ul na wyroju; białogrodzka orda również się burzy, ci nie chcą ni chana, ni Gałgi słuchać…
— Już mi to pan Sobieski konfidował i o radę pytał — rzekł Zagłoba. — Co tam mówią teraz o wiośnie?
— Powiadają, że z pierwszą trawą ruszy się napewno to robactwo, które znowu trzeba będzie wygnieść — odpowiedział pan Nowowiejski.
To rzekłszy, okrutnego marsa postawił i począł wąsy tak kręcić, że aż mu górna warga poczerwieniała.
Basia, patrząc bystrze, spostrzegła to zaraz, więc zasunęła się nieco w tym, by jej pan Nowowiejski nie widział i dalej także wąsy kręcić, naśladując młodocianego kawalera.
Pani stolnikowa zgromiła ją zaraz oczyma, lecz jednocześnie poczęła drgać, tamując usilnie śmiech: pan Michał równie wargi przygryzał, a Drohojowska spuściła tak oczy, że aż jej długie rzęsy rzucały cień na policzki.
— Waćpan — rzekł Zagłoba — młody człek, ale doświadczony żołnierz!
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/054
Ta strona została uwierzytelniona.