Na to nikt nie odpowiedział; jedna tylko Basia przyszła namurmuszona, z buzią wysuniętą naprzód, jak rozdąsane dziecko i rzekła:
— Szkoda pana Michała!
A Wołodyjowski roześmiał się wesoło.
— Bodaj waćpannie los szczęścił! Toć jeszcze wczoraj mówiłaś, że mnie nie cierpisz, jako Tatarzyna dzikiego!
— Ale! jako Tatarzyna! Wcale tego nie mówiłam. Waćpan tam sobie będzie na Tatarzynach używał, a nam tu będzie tęskno!
— Pociesz–że się, hajduczku (wybacz waćpanna, że cię tak nazywam, ale ci to okrutnie pasuje). Pan hetman zapowiedział mi, że to nie na długo tej komendy. Za tydzień lub za dwa ruszam, a na elekcyę koniecznie mam być w Warszawie. Sam hetman tego pragnie, i tak będzie, choćby nawet Ruszczyc z Krymu na maj nie nadążył.
— O, to wybornie!
— Pociągnę i ja z panem pułkownikiem, pewnie pociągnę — rzekł Nowowiejski, bystro patrząc na Basię.
A ona na to:
— Będzie takich, jak waćpan niemało! Słodka to dla żołnierza rzecz pod takim komendantem służyć. Jedź waćpan, jedź! Będzie panu Michałowi weselej.
Chłopak westchnął tylko i po czuprynie się szeroką dłonią pogładził, wreszcie rzekł, rozstawiając ręce, jak w ślepej babce czynił:
— Ale pierwej pannę Barbarę złapię! dalibóg, złapię!
— Ałła! Ałła! — zawołała, cofając się, Basia.
Tymczasem Drohojowska zbliżyła się do Wołodyjowskiego z rozjaśnioną twarzą, cichej radości pełna.
— A niedobry, niedobry dla mnie pan Michał; dla Basi lepszy, niż dla mnie?
— Ja niedobry? ja dla Basi lepszy? — pytał ze zdziwieniem rycerz.
— Basi to pan powiedział, że na elekcyę wraca, a przecie żebym to była wiedziała, nie byłabym do serca wzięła odjazdu.
— Moje złocist… — zakrzyknął pan Michał.
Ale zaraz się pomiarkował i rzekł:
— Mój przyjacielu kochany! Małom co ci powiedział, bom głowę stracił!