Otóż to, otóż to! Dziśby ona pewnie jeszcze ciebie wolała, gdyż się w sławie twojej kocha; ale gdy pojedziesz, a on zostanie, wiem zaś, że szelma zostanie, bo to nie żadna wojna, to kto wie, co będzie.
— Baśka wicher! Niech ją Nowowiejski bierze. Szczerze mu życzę, bo to setny chłop.
— Michale! — rzekł, składając ręce Zagłoba — pomyśl, coby to było za potomstwo!
Na to mały rycerz odpowiedział bardzo naiwnie:
— Znałem dwóch Balów, którzy z Drohojowskiej byli urodzeni, a też byli żołnierze wyborni.
— Ha! tum cię czekał! W tę stronę skręcasz? — krzyknął Zagłoba.
Wołodyjowski zmieszał się nadzwyczajnie. Przez chwilę wąsikami tylko ruszał, chcąc owym ruchem konfuzyę pokryć; nareszcie rzekł:
— Co waćpan mówisz! W żadną ja stronę nie skręcam, jeno gdyś fantazyę Basi, istotnie kawalerską wspomniał, zaraz mi poprostu przyszła na myśl Krzysia, w której bardziej białogłowska natura obrała sobie rezydencyę. Gdy się o jednej mówi, to druga przychodzi do głowy, bo są razem.
— Dobrze, dobrze! Boże ci z Krzysią błogosław, chociaż, jak mi Bóg miły, gdybym był chłopem, tobym się w Basi na zabój zakochał. Mając taką żonę, nie potrzebujesz, w razie wojny, w domu jej ostawiać, ale możesz ją w pole wziąć i przy boku mieć. Taka ci się i pod namiotem przygodzi; a przyjdzie na nią termin, choćby w czasie bitwy, to ci jeszcze będzie, bodaj z jednej ręki, z rusznicy grzmięć. A zacneż to, a poczciwe! Ej, mój hajduczku kochany, nie poznali się tu na tobie i niewdzięcznością nakarmili, ale żebym miał tak o kopę lat mniej, wiedziałbym: kto ma być z domu Zagłobina!
— Ja Basi nie ujmuję!
— Nie o to chodzi, żebyś jej cnót nie ujmował, jeno, żebyś jej męża dodał. Ale ty Krzysię wolisz!
— Krzysia jest mi przyjacielem.
— Przyjacielem nie przyjaciółką? to chyba dlatego że ma wąsy! Przyjacielem jestem ci ja, przyjacielem Skrzetuski i Ketling. Tobie nie przyjaciela, ale przyjaciółki potrzeba. Powiedz to sobie jasno i klimkiem w oczy nie rzucaj. Strzeż się, Michale, przyjaciela płci białogłowskiej, chociażby miał wąsiki, bo albo ty jego zdradzisz, albo on ciebie zdradzi. Dyabeł nie śpi i rad między takimi siada, a egzemplum: Adam i Ewa, którzy jak się zaczęli przyjaźnić, tak aż Adamowi kością w gardle owa amicycya stanęła!
— Waćpan Krzysi nie ubliżaj, bo tego żadną miarą nie zniosę!
— A niech tam Bóg jej cnotę sekunduje! Niemasz nad mojego hajduczka, ale i to dobra dziewka! Nie ubliżam ja jej wcale, jeno to ci powiem, że gdy przy niej siedzisz, tak ci policzki płomienieją, jakoby kto wyszczypał, i wąsikami ruszasz, i czub ci się jeży, i sapiesz,
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/065
Ta strona została uwierzytelniona.