Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/068

Ta strona została uwierzytelniona.

I Krzysia całkiem pogrążyła Basię w jego myśli.
— Niech kto chce bierze tę kozę, ten młyn, tę kołatkę! — mówił do siebie. — Nowowiejski, czy dyabeł, wszystko mi jedno!
Gniew wzbierał w nim na Bogu ducha winną Basię, ale ani razu nie przyszło mu do głowy, że ją tym gniewem więcej może pokrzywdzić, niż Krzysię udaną obojętnością.
Krzysia instynktem niewieścim odgadła natychmiast, że w panu Michale dokonywa się jakaś przemiana. Jednocześnie było jej i przykro i smutno, że mały rycerz zdawał się jej unikać, a zarazem rozumiała, że coś się między nimi musi przeważyć i że nie będą się już po staremu przyjaźnili, tylko albo daleko więcej, niż dotąd, albo wcale.
Więc ogarniał ją niepokój, który powiększał się na myśl o prędkim wyjeździe pana Michała. W sercu Krzysi nie było jeszcze miłości. Jeszcze jej sobie dziewczyna nie zeznała. Natomiast i w jej sercu i we krwi była wielka gotowość do kochania.
Być może także, że czuła już lekki zawrót głowy. Wołodyjowskiego przecie otaczała sława pierwszego żołnierza Rzeczypospolitej. Wszystkie usta rycerskie powtarzały ze czcią jego imię. Siostra wynosiła pod niebo jego zacność; okrywał go urok, nieszczęście i w dodatku panienka żyjąc z nim pod jednym dachem, przyzwyczaiła się do jego urody.
Krzysia miała to w swojej naturze, że lubiła być kochaną, więc gdy w tych ostatnich dniach pan Michał począł obchodzić się z nią obojętnie, miłość własna ucierpiała w jej wielce; ale mając z natury dobre serce, postanowiła panienka nie pokazywać mu ni gniewnej twarzy, ni zniecierpliwienia i przejednać go sobie dobrocią.
Przyszło jej zaś to tem łatwiej, że na drugi dzień pan Michał miał minę skruszoną i nie tylko nie unikał Krzysinego wzroku, ale w oczy jej patrzał, jakby chciał mówić: „Wczoraj cię postponowałem, a dziś przepraszam.“
I tyle jej mówił oczyma, że pod wpływem tych spojrzeń krew napływała pannie do twarzy, a niepokój jej zwiększał się jeszcze, jakby w przeczuciu, że bardzo prędko coś ważnego się zdarzy. Jakoż i zdarzyło się. Po południu pani stolnikowa pojechała z Basią do Basinej krewnej, pani podkomorzyny lwowskiej, która bawiła w Warszawie, Krzysia zaś umyślnie udała, że jej ból głowy dolega, bo ją ciekawość chwyciła: co też sobie powiedzą z panem Michałem, gdy zostaną sam na sam?
Pan Zagłoba nie pojechał wprawdzie także do pani podkomorzyny, ale natomiast miewał zwyczaj sypiać po obiedzie, czasem i przez parę godzin, bo mówił, że go to od ociężałości broni i dowcip daje mu wieczorem pogodny; więc istotnie, pobaraszkowawszy jeszcze z godzinę, począł się zbierać do swojej stancyi. Krzysi serce zabiło zaraz niespokojniej.
Ależ jakież czekało ją rozczarowanie! Oto pan Michał zerwał się i wyszedł z nim razem.
— Nadejdzie niebawem — pomyślała Krzysia.