Tu Krzysia znów podniosła swe ciemno–niebieskie oczy do góry:
— Bóg nad nami świadek, a ludzie niech w niewiadomości zostają.
— Widzę, że rozum waćpanny gładkości wyrównywa. Zgoda! Tedy Bóg nam świadek — amen! Oprzyj że się o mnie ramionkiem, bo skoro układ stoi, to się już modestyi nie przeciwi. Nie bój się! Wczorajszego uczynku, choćbym chciał się dopuścić, nie mogę, bo muszę na konie uważać.
Krzysia uczyniła zadość żądaniu rycerza, a ten znów rzekł:
— Ilekroć będziemy sam na sam, mów mi po imieniu!
— Jakoś mi nie składno — odrzekła z uśmiechem. — Nigdy się nie odważę!
— A ja się odważyłem!
— Bo pan Michał rycerz, pan Michał odważny, pan Michał żołnierz…
— Krzychna! moja ty kochana!
— Mich…
Lecz nie odważyła się Krzysia dokończyć i zakryła twarz rękawkiem.
Po niejakim czasie nawrócił pan Michał do domu, niewiele już mówili przez drogę, tylko w samym kołowrocie spytał jeszcze mały rycerz:
— A po wczorajszem… wiesz!… bardzo ci było smutno?
— Było i wstyd i smutno, ale… dziwnie! — dodała ciszej.
I zaraz uczynili twarze obojętne, aby nikt nie poznał, co między nimi zaszło.
Ale niepotrzebna to była ostrożność, bo nikt na nich nie zważał.
Wprawdzie Zagłoba z panią stolnikową wybiegli aż do sieni na spotkanie obu par, jednak oczy ich były zwrócone tylko na Basię i Nowowiejskiego.
Basia zaś była czerwona, nie wiadomo: z mrozu, czy ze wzruszenia, a Nowowiejski jak struty. Zaraz też w sieni począł się żegnać z panią stolnikową. Próżno go zatrzymywała, próżno i sam Wołodyjowski, który był w humorze wybornym, namawiał go do pozostania na wieczerzę; wymówił się służbą i odjechał.
Wówczas pani stolnikowa, nie mówiąc nic, pocałowała Basię w czoło — ona zaś poleciała zaraz do swojej izby i nie wróciła aż na wieczerzę.
Na drugi dzień dopiero pan Zagłoba, przydybawszy ją samą, spytał:
— A co, hajduczku, w Nowowiejskiego jakoby piorun trzasł?
— Aha! — odrzekła, potakując głową i mrugając oczyma.
— Powiedz–że, coś mu powiedziała?
— Prędkie było pytanie, bo to rezolut, ale prędka odpowiedź, bo i ja rezolutka: nie!
— Wybornieś postąpiła! Niech cię uściskam! Cóż on? dał się krótko zbyć?
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/077
Ta strona została uwierzytelniona.