czyła bardzo. Otwiera powieki — on stoi przed nią, z pochyloną nieco głową, z admiracyą i uszanowaniem w swej cudnej twarzy. Drżącemi rękoma chwyciła Krzysia za suknię, aby choć dygnąć przed kawalerem, na szczęście w tejże chwili wołania: „Ketling! Ketling!“ rozległy się za drzwami i do komnaty wpadł z otwartemi ramiony, zasapany, pan Zagłoba.
Wzięli się tedy w objęcia, a przez ten czas panna starała się ochłonąć i zarazem spojrzeć dwa lub trzy razy na młodego rycerza. On zaś obejmował pana Zagłobę serdecznie, ale z tą nadzwyczajną szlachetnością w każdym ruchu, którą bądź po przodkach odziedziczył, bądź nabył takowej na wykwintnych królewskich i magnackich dworach.
— Jak się masz? — wołał pan Zagłoba. — Radem ci w twoim domu, jakoby w moim własnym. Niech ci się przypatrzę! Ha! pomizerniałeś! Wiesz, Michał do chorągwi wyjechał. O! toś wybornie uczynił, przyjechawszy! Michał o klasztorze już nie myśli. Bawi tu jego siostra z dwiema pannami. Dziewki jak rzepy! Jedna Jeziorkowska, druga Drohojowska. Dla Boga, panna Krzysia tu jest! Przepraszam waćpannę, ale niech temu oczy wylezą, kto wam gładkości zaprzeczy, a na waćpaninej już się ten kawaler poznać musiał.
Ketling skłonił po raz trzeci głową i rzekł z uśmiechem.
— Zostawiłem dom cekhauzem, a zastałem go Olimpem, bom boginię ujrzał na wstępie.
— Ketling! jak się masz! — zawołał po raz wtóry Zagłoba, któremu mało było jednego powitania i znów chwycił go w objęcia.
— Nic to! — mówił — hajduczkaś jeszcze nie widział! Jedna gładka, ale i druga miód, miód! Jak się masz, Ketling! Daj ci Boże zdrowie! Będę ci mówił: ty! Dobrze? Staremu poręcznie… Radeś z gości, co?… Pani Makowiecka tu zajechała, bo o gospodę, czasu konwokacyi, było trudno, ale teraz już łatwiej i pewnie się wyniesie, bo z pannami w kawalerskim domu mieszkać nie wypada, żeby ludzie krzywo nie patrzyli i żeby jakowego gadania nie było…
— Na Boga! Nigdy na to nie pozwolę! Jam Wołodyjowskiemu nie przyjaciel, ale brat, zatem panią Makowiecką, jako siostrę, przyjąć pod dachem mogę. Do waćpanny pierwszej o instancyę się udaję, a jeśli trzeba, to na kolanach o nią będę błagał!
To, rzekłszy, klęknął przed Krzysią i chwyciwszy jej rękę, do ust przycisnął, a patrzył w jej oczy błagalnie, wesoło i smutno zarazem; ona zaś poczęła płonić się, zwłaszcza, że Zagłoba zaraz wykrzyknął:
— Ledwie przyjechał, już przed nią na kolanach. Dla Boga! powiem pani Makowieckiej, żem was tak zastał!… Ostro, Ketling!… Krzysiu! poznaj waćpanna dworski obyczaj!
— Jam dworskich zwyczajów nieświadoma! szepnęła w największem zmieszaniu panna.
— Mogęż liczyć na instancyę? — pytał Ketling.
— Wstań waćpan!…
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/082
Ta strona została uwierzytelniona.