— Wdzięcznie prosim — odpowiedziała Jeziorkowska.
— Więc śmielej już spytam, o czem była rozmowa?
— O amorach! — wykrzyknęła bez namysłu Basia.
Ketling usiadł przy Krzysi. Przez chwilę milczeli, bo Krzysia, zwykle przytomna i władnąca sobą, dziwnie jakoś stawała się nieśmiałą wobec tego kawalera, więc on pierwszy spytał:
— Zali istotnie o tak wdzięcznym objekcie była narada?
— Tak! — odrzekła półgłosem panna Drohojowska.
— Radbym nad wszystko usłyszeć waćpanny mniemanie?
— Wybacz waćpan, bo i śmiałości brak mi i dowcipu, tak też myślę, że ja bym to raczej od waćpana coś nowego usłyszeć mogła.
— Krzysia ma racyę — wtrącił Zagłoba. — Słuchamy!
— Pytaj pani — odpowiedział Ketling.
I podniosłszy oczy nieco w górę, zamyślił się, następnie zaś, choć niepytany, począł mówić, jakoby do siebie:
— Kochanie to niedola ciężka, bo przez nie człek wolny niewolnikiem się staje. Równie jak ptak, z łuku ustrzelon, spada pod nogi myśliwca, tak i człek, miłością porażon, nie ma już mocy odlecieć od nóg kochanych…
Kochanie to kalectwo, bo człek, jak ślepy, świata za swojem kochaniem nie widzi…
Kochanie to smutek, bo kiedyż więcej łez płynie, kiedyż więcej wzdychań boki wydają? Kto pokocha, temu już nie w głowie ni stroje, ni łowy; siedzieć on gotów, kolana własne dłońmi objąwszy, tak tęskniąc rzewliwie, jak ów, który kogoś bliskiego postradał…
Kochanie to choroba, gdyż w niem, jak w chorobie, twarz bieleje, oczy wpadają, ręce się trzęsą i palce chudną, a człowiek o śmierci rozmyśla, albo w obłąkaniu ze zjeżoną głową chodzi, z miesiącem gada, rad miłe imię na piasku pisze, a gdy mu je wiatr zwieje, tedy powiada: „nieszczęście!…“ i szlochać gotów…
Tu Ketling umilkł na chwilę, rzekłby kto, że się w rozpamiętywaniu pogrążył. Krzysia słuchała słów jego, jakoby pieśni, duszą całą. Rozchyliły się jej ocienione usta, a oczy nie schodziły ze śnieżnej twarzy rycerza. Baśce czupryna spadła całkiem na oczy, więc nic nie było można poznać, co myśli, ale siedziała także cicho.
Wtem ziewnął pan Zagłoba głośno, odsapnął, wyciągnął nogi i rzekł:
— Każ-że z takiego kochania psom buty uszyć.
— A jednak — zaczął znów rycerz — jeśli miłować ciężko, to nie miłować ciężej jeszcze, bo kogóż bez kochania nasyci rozkosz, sława, bogactwa, wonności lub klejnoty?… Kto kochanej nie powie: „Wolę cię niźli królestwo, niźli sceptr, niźli zdrowie, niźli długi wiek?…“ A ponieważ każdy chętnieby oddał życie za kochanie, tedy kochanie więcej jest warte od życia…
Ketling skończył.
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/085
Ta strona została uwierzytelniona.