dzy swemi dworzany“ — myślała Krzysia, patrząc na tę szlachetną, arystokratyczną głowę i na te ambitne oczy, pełne jakowejś przyrodzonej melancholii, i na to czoło, ocienione płowym bujnym włosem. Serce poczynało w niej mdleć i zamierać, jakby to dla niej była najdroższa w świecie głowa. On to widział i nie chcąc powiększać jej zmieszania, nie zbliżał się, chyba, że kto inny siedział obok. Gdyby też była królową, nie mógłby otaczać jej większą czcią i większemi atencyami, niż to czynił. Mówiąc do niej, schylał głowę i zasuwał za siebie jedną nogę, jakby na znak, że przyklęknąć w każdej chwili gotów; mówił zaś z powagą, nigdy żartobliwie, chociaż naprzykład z Baśką rad żartował. W obchodzeniu się jego z nią, obok czci największej, był raczej pewien odcień pełnego słodyczy smutku. Dzięki tej powadze, nikt inny nie pozwolił sobie również ni na słowo zbyt wyraźne, ni na żart zbyt śmiały, jak gdyby wszystkim udzieliło się przekonanie, że to jest panna godnością i urodzeniem od wszystkich wyższa, z którą nigdy niedość polityki.
Krzysia była mu za to serdecznie wdzięczną. Wogóle wieczór ten upłynął dla niej kłopotliwie, ale słodko. Gdy się zbliżyła północ, kapela ustała grać, panie pożegnały towarzystwo, a między rycerstwem poczęły krążyć gęsto kielichy i rozpoczęła się szumniejsza zabawa, w której godność hetmańską objął pan Zagłoba. Baśka poszła na górę wesoła jak ptak, bo wybawiła się okrutnie, więc zanim klęknęła do pacierza, poczęła szaleć, terkotać, naśladować różnych gości, wreszcie rzekła do Krzysi, klaszcząc w ręce:
— Doskonale, że ten twój Ketling przyjechał! Przynajmniej na żołnierzach nie zabraknie! Oho! niech się jeno post skończy, zatańcuję cię na umor. To będziem używały! A na twoich zrękowinach z Ketlingiem, a na twojem weselu! No, jeśli domu nie przewrócę, to niech mnie Tatarzy w jassyr wezmą! Coby to było, żeby tak nas wzięli? Toby dopiero było! ha! Dobry Ketling! Dla ciebie to on muzykantów sprowadza, ale przy tobie i ja używam. Będzie on dla ciebie coraz nowe dziwy wyprawiał, póki nie zrobi tak!…
To rzekłszy, Baśka rzuciła się nagle na kolana przed Krzysią i objąwszy ją wpół rękoma, poczęła mówić, udając niski głos Ketlinga:
— Waćpanno! Tak waćpannę miłuję, że dychać nie mogę… Miłuję waćpannę i piechotą, i na koniu, i naczczo, i po jedzeniu, i na wieki, i po szkocku… Chcesz-li być moją?
— Baśka! Będę się gniewała! — wołała Krzysia.
Ale zamiast się gniewać, chwyciła ją w ramiona i niby usiłując ją podnieść, poczęła całować jej oczy.