oczyma i rozwiązaną z pośpiechu kosą; ale tymczasem gdański zegar, stojący w jadalnej izbie, gdakał i gdakał, czas upływał, podano wieczerzę, a ukochana i droga dla pana Michała dziewczyna nie ukazywała się w komnacie.
Weszła wreszcie Basia, ale sama, poważna jakaś i zasępiona, zbliżyła się do stołu i ogarniając rączką świecę, zwróciła się do pana Makowieckiego.
— Wujku! — rzekła — Krzysia trochę niezdrowa i nie przyjdzie, ale prosi, aby wujko choć pode drzwi podszedł, żeby go mogła powitać.
Pan Makowiecki wstał zaraz i wyszedł, a Basia za nim.
Sposępniał mały rycerz okrutnie i rzekł:
— Tegom się nie spodziewał, żebym panny Krzysi dziś nie miał ujrzeć. Zali naprawdę chora?
— E! zdrowa — odrzekła pani Makowiecka — ale ona teraz nie do ludzi.
— Czemu to?
— To jegomość pan Zagłoba nie wspominał ci o jej intencyi?
— O jakiej intencyi, na rany Boskie?!
— Ona do zakonu idzie…
Pan Michał począł mrugać oczyma, jak człowiek, który nie dosłyszał, co do niego mówią; potem zmienił się na twarzy, wstał, usiadł znowu; pot w jednej chwili okrył mu perłami czoło, więc począł je dłońmi obcierać. W izbie nastało głuche milczenie.
— Michale! — ozwała się pani stolnikowa.
A on, patrząc błędnie to na nią, to na Zagłobę, rzekł wreszcie strasznym głosem:
— Czy klątwa ciąży nade mną?!
— Miej Boga w sercu! — zakrzyknął Zagłoba.
Odgadli po owym okrzyku Zagłoba z panią Makowiecką tajemnicę serca małego rycerza i gdy on, zerwawszy się nagle, opuścił izbę, spoglądali czas jakiś na się w osłupieniu i niepokoju, aż nareszcie pani Makowiecka rzekła:
— Dla Boga! idź waćpan za nim, perswaduj, pociesz, a nie, to ja pójdę.
— Nie czyń tego waćpani — odrzekł Zagłoba. — Nie żadnego z nas, ale Krzysi tam potrzeba, co gdy nie może być, lepiej go