Tu nadszedł pan Makowiecki, któremu żona powiedziała zaraz wszystko. Stropił się bardzo szlachcic, bo pana Michała nadzwyczaj lubił i cenił, ale na razie nic wymyślić nie mógł.
— Jeśli Krzysia się zatnie — mówił, trąc czoło — to jak tu nawet taką rzecz perswadować?…
— Krzysia się zatnie! — odrzekła pani stolnikowa. — Krzysia zawsze była taka!
Na to stolnik:
— Co Michałowi było w głowie, że się przed wyjazdem nie upewnił? Toż mogło się jeszcze gorzej zdarzyć: mógł kto inny przez ten czas serce dziewki pozyskać…
— Toby do klasztoru wtenczas nie szła — odrzekła pani stolnikowa. — Przecie wolna jest.
— Prawda — odrzekł stolnik.
Ale Zagłobie poczęło już w głowie świtać. Gdyby sekret Krzysi i Wołodyjowskiego był mu znany, wszystko byłoby mu odrazu jasne, ale bez tej znajomości istotnie trudno było cośkolwiek zrozumieć. Jednakże bystry dowcip pana Zagłoby począł przebijać mgłę i odgadywać istotne powody i intencyi Krzysi i rozpaczy Wołodyjowskiego.
Po chwili już był pewien, że Ketling tkwi w tem, co się stało. Przypuszczeniom jego brakło tylko pewności, postanowił więc pójść do Michała i zbadać go bliżej.
Po drodze ogarnął go niepokój, bo tak sobie pomyślał:
— Mojej w tem dużo roboty. Chciałem zasycić miodu na Basine i Michała wesele, ale nie wiem, jeślim zamiast miodu kwaśnego piwa nie nawarzył, bo nuż Michał do dawnego postanowienia wróci i idąc śladem Krzysi, habit wdzieje?…
Tu aż zimno uczyniło się panu Zagłobie, więc przyśpieszył kroku i po chwili był w izbie pana Michała.
Mały rycerz chodził po komnacie, jak zwierz dziki po klatce. Czoło miał groźnie namarszczone, oczy szklane — cierpiał niezmiernie. Ujrzawszy pana Zagłobę, stanął nagle przed nim i założywszy ręce na piersiach, zakrzyknął:
— Powiedz mi waćpan, co to wszystko znaczy?
— Michale! — odrzekł Zagłoba — pomyśl, ile to dziewek co rok do klasztorów wchodzi. Zwyczajna rzecz. Są takie, które wbrew woli rodzicielskiej idą, dufając, że Pan Jezus będzie po ich stronie, a cóż dopiero taka, która jest wolna…
— Niemasz już dłużej tajemnicy! — zawołał pan Michał. — Ona nie jest wolna, bo mi afekt i rękę przed odjazdem przyrzekła!
— Ha! — rzekł Zagłoba — tegom nie wiedział!
— Tak jest! — powtórzył mały rycerz.
— Może tedy perswazyi wysłucha?
— Nie dba już o mnie! Nie chciała mnie widzieć! — zawołał z głębokim żalem Wołodyjowski. — Jam tu dzień i noc dążył, a ona już mnie i widzieć nie chce! Com ja takiego uczynił? Jakie grzechy na mnie ciążą, że mnie gniew Boży ściga, że mną wiatr jakoby liściem zeschłym żenie? Jedna umarła, druga do klasztoru idzie, obie
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.