— Nie bierz mi tego waćpan za złe, nie przeklinaj mnie, ale tak!
— Krzysiu! — rzekł Wołodyjowski — godzisz to się deptać po szczęśliwości ludzkiej, jako ty po niej depczesz? Gdzie twoje słowa, gdzie nasza umowa? Ja-ć z Bogiem wojny prowadzić nie mogę, ale to ci naprzód powiem, co pan Zagłoba wczoraj do mnie powiedział, że habit nie powinien być z krzywdy ludzkiej zszywany. Krzywdą moją chwały Bożej nie pomnożysz, bo pan Bóg nad całym światem króluje; Jego są narody wszelkie, Jego lądy i morza i rzeki i ptastwo powietrzne i zwierz leśny i słońca i gwiazdy; On ma wszystko, co ci tylko na myśl przyjść może i jeszcze więcej, a ja jeno ciebie jedną, kochaną i drogą, tyś moje szczęście, tyś moje mienie całe. I czyli ty możesz przypuścić, że Pan Bóg potrzebuje, On taki bogacz, jedyny skarb ubogiemu żołnierzowi wydzierać?… Że On w dobroci swojej się na to zgodzi, że się uraduje, nie obrazi?… Patrzże, co Mu dajesz — siebie? Aleś ty moja, boś mi sama przyrzekła, więc cudze mu dajesz, nie własne; dajesz Mu moje płakanie, moją boleść, może śmierć moją. Maszże do tego prawo? Rozważ to w sercu i w umyśle, w końcu spytaj sumienia własnego… Bo żebym cię był obraził, żebym się w kochaniu sprzeniewierzył, żebym cię zapomniał, żebym się win jakowychś i zbrodni dopuścił — ha! nie mówię, nie mówię! Alem ja pojechał do ordy nasłuchiwać, grasantów podchodzić, ojczyźnie krwią, zdrowiem i wczasem służyć, a ciebiem kochał, o tobiem po dniach całych i nocach przemyśliwał i jako jeleń do wód, jako ptak do powietrza, jako dziecko do matki i jak rodzic do dziecka, takem do ciebie tęsknił!… I za to wszystko takież mi powitanie, taką mi nagrodę zgotowałaś?… Krzysiu najmilsza, mój przyjacielu, moje kochanie wybrane, powiedz mi, zkąd się to wzięło? Wymień mi swoje racye równie szczerze, równie otwarcie, jak ja ci swoje racye i swoje prawa przytaczam; dochowaj mi wiary, nie ostawiaj mnie samego jeno, z nieszczęściem. Samaś mi dała prawo, nie czyń mnie banitem!…
Nie wiedział nieszczęsny pan Michał, że jest prawo większe i starsze od wszelkich ludzkich, na mocy którego serce za miłością tylko iść musi i idzie, a które kochać przestaje, to już tem samem najgłębszego wiarołomstwa się dopuszcza, choć często tak niewinnie, jak niewinnie gaśnie lampa, w której się ogień wypalił. Więc nie wiedząc o tem Wołodyjowski za kolana Krzysię objął i prosił i błagał, a ona odpowiadała mu tylko potokami łez, bo właśnie już sercem odpowiedzieć nie mogła.
— Krzysiu — rzekł wreszcie, wstając, rycerz — we łzach twoich szczęśliwość moja utonąć może, a ja cię nie o to, jeno o ratunek proszę!
— Nie pytaj mnie waćpan o racye! — odrzekła, łkając, Krzysia — nie pytaj o przyczyny, bo to już tak być musi i inaczej być nie może. Nie wartam takiego, jak waćpan, człowieka i nigdy nie byłam warta… O Boże wielki, serce się kraje! Wybacz waćpan, nie opuszczaj mnie w gniewie, odpuść, nie przeklinaj!
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.