Tu rozczulił się własnemi słowy i tą myślą pobożny chrześciański rycerz i znowu oczy wzniósł do nieba, ale pan Zagłoba słuchał obojętnie i nie przestał mrugać surowo, wreszcie odrzekł:
— Bacz, żebyś nie pobluźnił. Bo, że ty sobie pochlebiasz, iż tak dobrze zamiary Opatrzności odgadujesz, to może być grzech, za który poprażyć się jakowyś czas musisz, jako groch na gorącym trzonie. Pan Bóg szersze ma rękawy, niż ksiądz biskup krakowski, ale nie lubi, żeby mu w nie zaglądano, co tam dla ludzisków nagotował i czyni, co zechce, a ty patrz tego, co do ciebie należy; jeżeli tedy chcecie mieć potomstwo, to zamiast się rozłączać, powinniście się kupy trzymać.
Usłyszawszy to Basia, wyskoczyła z radości na środek pokoju i skacząc, jak pauper, a klaszcząc w ręce, poczęła powtarzać:
— A co! kupy się trzymajmy! Wraz odgadłam, że jegomość stanie po mojej stronie! wraz odgadłam! Jedziemy do Chreptiowa, Michale! Choć raz mnie weźmiesz na Tatary! jedyny razik! mój drogi! mój złoty!
— Masz-że ją waćpan! Już jej się na podchody zachciewa! — zawołał mały rycerz.
— Bo przy tobie nie ulękłabym się choćby całej ordy!
— Silentium — rzekł Zagłoba, wodząc rozmiłowanemi oczyma, a raczej rozmiłowanem okiem za Basią, którą lubił niezmiernie. — Dufam, że przecie Chreptiów do którego wreszcie nie tak daleko, nie będzie ostatnią stannicą od Dzikich Pól.
— Nie! Komendy będą dalej stały, w Mohylowie, Jampolu, a ostatnia ma być w Raszkowie — odrzekł mały rycerz.
— W Raszkowie? Toż my Raszków znamy. Ztamtąd my Halszkę Skrzetuską wywozili z onego waładynieckiego jaru, pamiętasz, Michale? Pamiętasz, jakom owo monstrum zaciukał, Czeremisa, czy dyabła, który jej pilnował. Ale skoro ostatnie praesidium stanie aż w Raszkowie, tedy, jeśli się Krym ruszy, albo cała potencya turecka, to oni tam wprędce wiedzieć będą i wcześnie do Chreptiowa znać dadzą, zatem i niebezpieczeństwa wielkiego niema, bo Chreptiów nie może być nagle ubieżon! Dalibóg nie wiem, dlaczegoby Baśka nie miała tam z tobą zamieszkać? Szczerze to mówię, a przecie wiesz, że wolałbym sam starym łbem nałożyć, niźli ją na jakowyś szwank wystawić. Bierz ją! Będzie wam obojgu na zdrowie. Baśka jeno musi przyrzec, że w razie wielkiej wojny pozwoli się bez oporu choćby do Warszawy odwieźć, bo wówczas nastaną pochody okrutne, bitwy zawzięte, oblężenia taborów, może i głody, jako pod Zbarażem, a w takich potrzebach mężowi trudno głowę ochronić, a cóż dopiero niewieście.
— Radabym ja choćby poledz przy Michałowym boku — odparła Basia — ale przecie rozum mam i wiem, że jak nie można, to nie można. Zresztą, Michałowa wola, nie moja. Przecież on już w tym roku pod panem Sobieskim na wyprawę chodził, a napierałam się z nim jechać? nie. Dobrze! byle mi teraz nie było wzbronno
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.