— I z listu męża i od pana Snitki tyle nasłuchaliśmy się o waścinych mężnych uczynkach, że radziśmy go bliżej poznać. Prosim do kompanii, a i do stołu zaraz podadzą.
— Prosim, chodź acan bliżej! — ozwał się pan Zagłoba.
Posępna, acz urodziwa twarz młodego Tatara nie rozchmurzyła się zupełnie, widać jednak było, że wdzięczny jest za dobre przyjęcie i za to, że mu nie kazano zostać w czeladnej.
Basia zaś umyślnie starała się być dla niego dobrą, łacno bowiem sercem kobiecem odgadła, że jest podejrzliwy, dumny i że upokorzenia, jakie zapewne często z racyi swego niepewnego pochodzenia znosić musiał, bolą go mocno. Nie czyniąc tedy między nim a Snitką innej różnicy, jak tylko taką, jaką dojrzalszy wiek Snitki czynić nakazywał, wypytywała młodego setnika o owe usługi, kwoli którym pod Kalnikiem wyższą szarżę otrzymał. Pan Zagłoba, odgadując życzenia Basi, odzywał się do niego również dość często, a on, chociaż zrazu nieco się dziczył, dawał jednak odpowiedzi dorzeczne, a maniery jego nietylko nie zdradzały prostaka, ale dziwiły nawet pewną dwornością.
— Nie może być chłopska krew, bo fantazya byłaby nie taka — pomyślał sobie Zagłoba.
Poczem spytał głośno:
— Rodzic waćpana w których stronach żywie?
— Na Litwie — odparł, czerwieniąc się, Mellechowicz.
— Litwa szeroki kraj. To tak samo, jak gdybyś mi acan odpowiedział „w Rzeczypospolitej.“
— Teraz już nie w Rzeczypospolitej, bo tamte strony odpadły. Mój rodzic wedle Smoleńska ma majętność.
— Miałem i ja tam znaczne posiadłości, które mi po bezdzietnym krewnym przypadły, alem je wolał opuścić i przy Rzeczypospolitej się oponować.
— Tak też i ja czynię — odrzekł Mellechowicz.
— Godnie waść czynisz! — wtrąciła Basia.
Lecz Snitko, słuchając rozmowy, wzruszał nieznacznie ramionami, jakby chciał mówić: „Bóg tam raczy wiedzieć, coś ty za jeden i zkąd jesteś!“ Pan Zagłoba zaś, spostrzegłszy to, zwrócił się znów do Mellechowicza:
— A waćpan — spytał — Chrystusa wyznajesz, czyli też, bez urazy mówiąc, w sprosności żyjesz?
— Przyjąłem chrześcijańską wiarę, dla którego powodu musiałem ojca opuścić.
— Jeśliś go dlatego opuścił, to za to cię Pan Bóg nie opuści, a pierwszy dowód łaski Jego, że wino pić możesz, którego, w błędach trwając, byłbyś nie zaznał.
Snitko rozśmiał się, ale Mellechowiczowi nie wsmak były widocznie pytania, tyczące jego osoby i pochodzenia, bo się nastroszył znowu. Pan Zagłoba mało jednak na to zważał, tembardziej, że młody Tatar niebardzo mu się podobał, chwilami bowiem, nie twarzą wprawdzie, ale ruchami i spojrzeniem, przypominał słynnego wodza kozaków: Bohuna.
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.