— Ja wiem, że ja im wdzięczność winien i postaram się wypłacić. Słusznieś waszmość zauważył, że siła tu dobrodziejów znalazłem!
— Tak to mówisz, jakby ci gorzko w gębie było, a policz sam życzliwych.
— Jegomość pan hetman i waszmość w pierwszym rzędzie: to do śmierci będę powtarzał. Kto więcej, to nie wiem…
— A komendant tutejszy? Czy ty myślisz, że onby cię w czyjekolwiek ręce wydał, choćbyś nie był Tuhayowym synem? A ona! a pani Wołodyjowska! Słyszałem przecie, co o tobie przy wieczerzy mówiła… Ba! jeszcze przedtem, gdy Nowowiejski cię poznał, zaraz za tobą poczęła się oponować! Pan Wołodyjowski wszystkoby dla niej uczynił, bo on świata za nią nie widzi, siostra zaś brata nie może więcej miłować, jako ona ciebie. Przez całą wieczerzę z gęby jej nie schodziło twoje imię…
Młody Tatar pochylił nagle głowę i począł dmuchać w półkwaterek gorącego napoju; przyczem, gdy do dmuchania wydął sinawe nieco wargi, twarz uczyniła mu się tak tatarska, że aż pan Bogusz rzekł:
— Dalibóg, jakiś ty wszelako w tej chwili do starego Tuhay-beya podobny, to przechodzi imaginacyę. Znałem go przecie doskonale, widywałem go i na chańskim dworze i w polu, jeździłem do jego siehenia mało dwadzieścia razy.
— Niech Bóg błogosławi sprawiedliwym, a zaraza niech wydusi krzywdzicieli! — odrzekł Azya. — Zdrowie hetmańskie!
Pan Bogusz wypił i rzekł:
— Zdrowie i długie lata! Garść nas wprawdzie tych, którzy przy nim stoimy, ale prawdziwych żołnierzy. Da Bóg nie damy się tym łuszczybochenkom co sejmikować tylko umieją i panu hetmanowi zdradę przeciw królowi zadawać. Szelmy! To my dzień i noc czołem do nieprzyjaciela stoim, a oni dzieżki pełne bigosu i jagieł wożą, a łyżkami w nie bębnią! Ot, ich robota! Pan hetman posła za posłem śle, o pomoc dla Kamieńca prosi, jako Kassandra upadek Ilium i narodu Priama przepowiada, a ci o niczem nie myślą, jeno ciągle dochodzą, kto przeciw królowi zawinił?
— O czem waszmość mówisz?
— Et, nic! Uczyniłem comparationem naszego Kamieńca z Troją, aleś ty pewnie o Troi nie słyszał. Niech się jeno uspokoi trochę, a pan hetman indygienat ci wyrobi, szyję daję! Czasy idą takie, że okazyi ci nie zbraknie, jeśli szczerze chcesz się sławą okryć
— Albo ja się sławą okryję, albo mnie ziemia pokryje. Usłyszysz waść o mnie, jako Bóg na niebie!
— A cóż tamci? co Kryczyński? wrócą? nie wrócą? Co teraz czynią?
— Po sieheniach stoją: jedni w Urzyjskim stepie, inni dalej. Ciężko im się z sobą porozumieć, bo daleko. Mają rozkaz na wiosnę do Adryanopola wszyscy ruszać i żywności conajwięcej z sobą brać.
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.