dy już idą i droga nie całkiem bezpieczna, natenczas młodzi często się tu z sobą będą widywać i rozamorują się w sobie do reszty.
— A to jest wyborna myśl! — zawołała Basia.
— Wyborna, niewyborna — odparł Zagłoba — ale ty ich swoją drogą z oczu nie spuszczaj. Tyś jest baba — i tak myślę, że w końcu ich zlutujesz, bo baba zawsze zrobi swoje; pilnuj jeno, żeby i dyabeł przytem swego nie zrobił. Byłby ci wstyd, że to z twojej poręki.
Basia poczęła najprzód prychać na pana Zagłobę, jak kotka, poczem rzekła:
— Waćpan się chwalisz, żeś był za młodu Turek i myślisz, że każdy Turek!… Azya nie taki!
— Nie Turek, tylko Tatar. Ładna kukła! Ona będzie za tatarskie afekta ręczyć!
— Oni oboje o płakaniu najwięcej myślą, a to ze srogiej żałości… Ewa przytem najzacniejsza dziewka!
— Jeno taką ma twarz, jakby jej kto na czole napisał: „naści gęby!“ Hu! kawka to jest! Wczoraj-em to sobie zakonotował, że gdy przy stole naprzeciw gładkiego chłopa siedzi, to tak dycha, że aż razwraz talerz odrzuca i musi go sobie przysuwać. Czysta kawka, mówię ci!
— Waćpan chcesz, żebym sobie poszła?
— Nie pójdziesz, jak o swaty chodzi. Znają cię, nie pójdziesz! A ponoć ci jeszcze zawcześnie ludzi swatać, bo to sędziwych ludzi rzemiosło. Pani Boska mówiła mi wczoraj, że gdy cię powracającą z wyprawy w hajdawerkach postrzegła, rozumiała, że synalka pani Wołodyjowskiej widzi, który się na podjezdku koło płotów wprawiał. Nie kochasz ty powagi, ale i powaga ciebie nie kocha, co się zaraz z twojej misternej postaci okazuje. Czysty żak, jak mi Bóg miły! Inne teraz niewiasty na świecie. Za moich czasów, gdy podwika na ławie siadła, to aż ława zaskrzypiała, jakby ktoś psu na ogon nastąpił, a tybyś mogła na kocie oklep jeździć, bez wielkiej dla onej bestyi fatygi… Mówią też, że niewiasty, które zaczynają swatać, potomstwa mieć nie będą.
— Zali naprawdę tak mówią? — spytał zaniepokojony mały rycerz.
Lecz pan Zagłoba począł się śmiać, a Basia, przyłożywszy swoją różową twarz do twarzy męża, rzekła półgłosem:
— Et, Michałku! Sposobną porą ofiarujmy się do Częstochowy, to może Najświętsza Panna odmieni!
— Najlepszy to istotnie sposób — rzekł Zagłoba.
Na to tamci uściskali się zaraz, poczem Basia rzekła:
— A teraz mówmy o Azyi i o Ewuni, jakby im pomódz. Nam dobrze, niech i im będzie dobrze!
— Jak Nowowiejski wyjedzie, będzie im lepiej — rzekł mały rycerz — bo przy nim nijak byłoby się im widywać, zwłaszcza, że Azya starego nienawidzi. Ale gdyby mu stary Ewkę oddał, możeby, przepomniawszy dawnych uraz, poczęli się wzajem miłować, jako teść z zięciem. Według mojej głowy tedy, nie w tem rzecz,
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.