Poczem wypadł z izby.
Basia patrzyła za nim przez chwilę; okrzyk nie zdziwił jej zbytnio, bo go często polscy nawet żołnierze używali, lecz widząc taką gwałtowność młodego Lipka, rzekła sobie w duchu:
— Ogień to prawdziwy! Szaleje za nią!
Poczem pomknęła jak wicher, aby coprędzej mężowi, panu Zagłobie i Ewce zdać sprawę. Wołodyjowskiego zastała w kancelaryi, zajętego regestrami chorągwi, stojących w chreptiowskiej fortalicyi. Siedział i pisał, lecz ona, wpadłszy do niego, zawołała:
— Wiesz! mówiłam z nim! Do nóg mi upadł! Szaleje za nią!
Mały rycerz położył pióro i począł patrzeć na żonę. Tak była ożywiona i ładna, że oczy poczęły mu błyszczeć i śmiać się do niej, następnie wyciągnęły się ku niej ręce, a ona zaś broniąc się trochę, powtórzyła raz jeszcze:
— Azya szaleje za Ewką!
— Jak ja za tobą! — odrzekł mały rycerz, obejmując ją mocniej.
Tego samego dnia i pan Zagłoba i Ewka Nowowiejska wiedzieli jak najdokładniej o całej rozmowie z Azyą. Panieńskie serce oddało się teraz zupełnie słodkiemu uczuciu i biło, jak młotem, na myśl o tem, co będzie gdy z czasem zdarzy się jakoweś sam na sam? I widziała już smagławą twarz Azyi u swoich kolan i czuła już jego pocałunki na swoich rękach i czuła ową omdlałość, w czasie której głowa panieńska pochyla się na ukochane ramię, a usta szepczą: „I ja kocham!“ Tymczasem ze wzruszenia i niepokoju całowała sama gwałtownie ręce Basine i co chwila spoglądała ku drzwiom, czy nie ujrzy w nich mrocznej, lecz pięknej postaci Tuhay-beyowicza.
Azya jednak nie pokazywał się w fortalicyi, bo przybył do niego Halim, dawny sługa rodzicielski, a obecnie sam znaczny murza u dobruczan. Halim przybył teraz zupełnie otwarcie, gdyż wiedziano już w Chreptiowie, że jest pośrednikiem między Azyą a owymi rotmistrzami Lipków i Czeremisów, którzy przyjęli sułtańską służbę. Obaj zamknęli się zaraz z Azyą w kwaterze, gdzie Halim, wybiwszy winne Tuhayowemu synowi pokłony, skrzyżował ręce na piersiach i z pochyloną głową czekał na zapytania.
— Listy jakowe masz? — pytał go Azya.
— Nie mam żadnych, effendi. Kazano mi słowami wszystko powiedzieć.
— Nuże, mów!
— Wojna pewna. Z wiosną wszyscy mamy iść pod Adryanopol. Siana i jęczmienie kazali już tam Bułgarom zwozić.
— A chan gdzie będzie?
— Przez Dzikie Pola pójdzie wprost na Ukrainę do Dorosza.
— Coś o koszach słyszał?
— Cieszą się z wojny i do wiosny wzdychają, bo teraz bieda w koszach, choć zimy dopiero początek.
— Zali wielka bieda?
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/211
Ta strona została uwierzytelniona.