patrzył im groźnie w oczy nowy hetman nowej tatarskiej szlachty, Rzeczypospolitej stróż i wierny obrońca, straszliwego ojca sławny syn młody Tuhay-beyowicz.
Rumieńce wybiły na twarz Boguszową; zdawało się, że upajały go własne słowa, więc w końcu obie ręce podniósł do góry i zakrzyknął:
— Oto, co przywożę! Oto, co owo smocze szczenię wylęgło w puszczach chreptiowskich. A teraz trzeba mu jeno pisma i pozwolenia waszej wielmożności, by puścił głos do Krymu i nad Dunaj! Wasza wielmożność! choćby Tuhay-beyowicz nic nie uczynił nad to, że war w Krymie i nad Dunajem uczyni, że niesnaski sprowadzi, hydrę wojny domowej rozbudzi, jedne ałusy przeciw drugim uzbroi, to i tak, w przededniu wojny, powtarzam, wielką i nieśmiertelną Rzeczypospolitej odda przysługę!
Lecz pan Sobieski chodził wielkiemi krokami po komnacie, milcząc. Wspaniała twarz jego była mroczna, prawie groźna; chodził i widać w duszy rozmawiał — nie wiadomo z sobą, czy z Bogiem.
Nareszcie rozdarłeś w swej duszy jakowąś kartę, wielki hetmanie, boś się do mówcy w te oto ozwał słowa:
— Bogusz, ja takiego pisma i takiego pozwolenia, choćbym je miał prawo dać, pókim żyw, nie dam!
Słowa padły tak ciężko, jakby z roztopionego ołowiu, albo żelaza były ulane i przycisnęły tak Bogusza, że aż na chwilę oniemiał, głowę pochylił i po długiej dopiero chwili wyjąkał:
— Dlaczego to, wasza wielmożność, dlaczego?...
— Najprzód odpowiem ci jako statysta: Imię Tuhay-beyowicza mogłoby wprawdzie certum quantum Tatarów pociągnąć, gdyby się im przytem ziemię, wolę i przywileje szlacheckie obiecało. Ale nie przyszłoby ich tylu, iluście sobie uroili. A krom tego szalony to byłby uczynek Tatarów na Ukrainę wołać, nowy naród tam osadzać, gdy i z samymi kozakami rady sobie dać nie możemy. Mówisz, że między nimi zaraz-by powstały zwady i wojny, że byłby gotowy miecz na szyję kozacką, a kto ci uręczy, czyby się ów miecz i w polskiej krwi nie ubroczył? Ja tego Azyi dotąd nie znałem, teraz zaś widzę, że w jego piersi mieszka smok pychy i ambicyi, więc powtórnie pytam: kto ci uręczy, że w nim drugi Chmielnicki nie siedzi? Będzie on bił kozaków, lecz gdy Rzeczpospolita w czemkolwiek go nie ukontentuje lub za jakowyś gwałtowny uczynek prawem i karą mu zagrozi, to się właśnie wówczas z kozaki połączy, nowe mrowia ze wschodu tak powoła jak Chmielnicki Tuhay-beya wołał; samemu sułtanowi się podda, jako Doroszenko się poddał i zamiast pomnożenia naszej potęgi, nowy krwi przelew nastąpi, nowe klęski na nas spadną.
— Wasza wielmożność! Tatarzy, szlachtą zostawszy, wiernie się Rzeczypospolitej trzymać będą.
— Lipków i Czeremisów mało było? Oddawna szlachtą byli i pomimo tego na sułtańską stronę przeszli.
— Lipkom nie dotrzymano przywilejów.
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/218
Ta strona została uwierzytelniona.