pociągnąć, wolej poledz mnie i tobie, wolej całej Rzeczpospolitej zginąć, niźli imię pohańbić, sławy zbyć i owo stróżowanie, ową służbę Bożą, zdradzić!
To rzekłszy, wyprostował się pan Sobieski w całej swej wielkości i na twarzy miał zorzę taką, jaką musiał mieć Godfryd de Bouillon, gdy na mury Jerozolimy z okrzykiem: „Bóg tak chce!“ wpadał; a pan Bogusz wydał się sam sobie, wobec tych słów prochem i Azya wydał mu się wobec pana Sobieskiego prochem, a płomienne młodego Tatara zamysły zczerniały i stały się nagle w Boguszowych oczach czemś nieuczciwem i zgoła bezecnem. Cóż-bo mógł rzec po oświadczeniu hetmańskiem, że lepiej poledz, niźli służbę Bożą zdradzić? Jaki jeszcze przytoczyć argument? Więc sam nie wiedział biedny rycerz, czy do kolan hetmańskich przypaść, czy w piersi się bić, powtarzając: „Mea culpa, mea maxima culpa!“
A wtem w pobliskiej dominikańskiej kolegiacie rozległ się odgłos dzwonów.
Dosłyszawszy go pan Sobieski, rzekł:
— Dzwonią na nieszpór! Bogusz, pójdźmy się Bogu polecić!
O ile pan Bogusz śpieszył się, jadąc z Chreptiowa do hetmana, o tyle jechał zwolna z powrotem. W każdem większem mieście popasał tydzień lub dwa, święta spędził we Lwowie i tam go zastał Nowy Rok. Wiózł on wprawdzie instrukcye hetmańskie dla Tuhay-beyowicza, ale że zawierały one tylko polecenia prędkiego kończenia sprawy z lipkowskimi rotmistrzami i suchy, a nawet groźny rozkaz poniechania wielkich zamysłów, nie miał więc powodu z niemi się kwapić, bo i tak Azya nie mógł nic poczynać między Tatarami, nie posiadając hetmańskiego dokumentu.
Wlókł się więc pan Bogusz, nawiedzając często po drodze kościoły i pokutę czyniąc za swoje do Azyowych zamysłów przystąpienie. A tymczasem Chreptiów, zaraz po Nowym Roku, zaroił się od gości. Przyjechał z Kamieńca Nawiragh, delegat patryarchy eczmiadzińskiego, z nim dwóch Anardratów, biegłych teologów z Kaffy i służba liczna. Dziwili się wielce żołnierze ich strojom cudacznym, fioletowym i czerwonym krymkom, długim szalom z aksamitu i atłasu, czarniawym obliczom i powadze wielkiej, z którą chodzili, jak dropie, albo żórawie, po Chreptiowskiej stannicy. Przybył pan Zacharyasz Piotrowicz słynny ze swoich ustawicznych do Krymu, ba! do samego Carogrodu podróży, a słynniejszy jeszcze z gorliwości, z jaką odszukiwał i wykupował jeńców na ryn-