rym sam pan Ruszczyc czapkę zdejmuje. Co pan Ruszczyc! Tatarowie nawet się w nim kochają. Największy to żołnierz w Rzeczypospolitej!
— A jak oni się z żoną kochają! Aj! aj! aż oczy bolą patrzeć — wtrąciła Ewka.
— Oskoma cię bierze! Ha! oskoma cię bierze! bo ci też już i czas! — zawołał Adam.
I wziąwszy się w boki, począł nad siostrą rzucać głową, jak koń i śmiać się, ona zaś odrzekła skromnie:
— Mnie tam to nie w myśli.
— A tu przecie oficerów i towarzystwa grzecznego nie brak!
— Ale! — rzekła Ewa — nie wiem, czy ci ojciec wspomniał, że Azya jest?
— Azya Mellechowicz, Lipek? Znam go, to dobry żołnierz!
— Nie wiesz jeno — rzekł stary pan Nowowiejski — że on nie Mellechowicz, tylko ów nasz Azya, który się z tobą chował.
— Dla Boga, co słyszę! Patrzcie się! Mnie to czasem po głowie chodziło, ale powiedzieli mi, że ten się zwie Mellechowicz, więc myślę sobie: no to nie tamten, a że Azya to u nich imię powszechne. Tyle lat go nie widziałem, nie dziw, żem nie był pewien! Nasz był dość szpetny i przysadzisty, a ów jest gładysz!
— Nasz to, nasz — rzekł stary Nowowiejski — a raczej nie nasz już, bo wiesz, co się pokazało? czyj to syn?
— Zkąd mam wiedzieć?
— Wielkiego Tuhay-beya!
Młody uderzył się potężnie dłońmi po kolanach aż się rozległo.
— Uszom nie wierzę! Wielkiego Tuhay-beya? A to on kniaź i chanom pokrewny! Niemasz przedniejszej krwi w Krymie nad Tuhay-beyową!
— Wraża to krew!
— Wraża była w ojcu, ale syn nam służy. Sam go mało dwadzieścia razy w potrzebach widziałem. Ha! Teraz rozumiem, zkąd w nim ta dyabelska odwaga się bierze! Pan Sobieski-że jego wobec całego wojska wysławiał i setnikiem go mianował. Rad z duszy go powitam! Tęgi żołnierz! Z całego serca go powitam!
— Jeno się z nim nie spoufalaj zbytecznie!
— A to czemu? Czy on mój sługa, albo nasz? Ja żołnierz, on żołnierz, ja oficer, on oficer. Ba! żeby to jaki łyk od piechoty, co trzciną regiment sprawuje, nie mówię; ale jeśli on Tuhay-beyowicz, to przecie nieladajaka krew w nim płynie. Kniaź i kwita, a o szlachectwie sam hetman dla niego pomyśli. Jakże mnie nosa nad nim zadzierać, gdy ja z Kułak-murzą pobratym, z Bakczy-agą pobratym, z Sukymanem pobratym, a ci wszyscy nie wstydziliby się owiec u Tuhay-beyowicza pasać!
Ewka uczuła nagle ochotę ucałowania na nowo brata, poczem siadłszy tak blisko, poczęła go gładzić piękną ręką po wichrowatej czuprynie.
Wejście pana Wołodyjowskiego przerwało te pieszczoty.
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.