iść ze swoją chorągwią do Raszkowa, będzie więc ochrona wszelka, a nawet zbyteczna w obec wyniszczenia zbójów i zimowego spokoju od ordy.
Chwiał się więc coraz bardziej mały rycerz, co spostrzegłszy niewiasty, ponowiły nalegania: jedna, przedstawiając tę sprawę jako dobry uczynek i swój obowiązek, druga, płacząc i lamentując. Pokłonił się wreszcie komendantowi i Tuhay-beyowicz. Mówił, iż wie, że niegodzien takiej łaski, ale tyle przecie okazał i wierności i przywiązania do państwa Wołodyjowskich, że śmie o nią prosić. Wielkie on ma długi wdzięczności dla obojga, bo nie pozwolili nim poniewierać i wówczas, gdy jeszcze nie wiadomo było, że jest Tuhey-beyowym synem. Nie zapomni nigdy, że pani komendantowa opatrywała jego rany i była mu nie tylko panią łaskawą, ale jakoby matką. Dowody swej wdzięczności złożył on już w bitwie z Azbą-beyem, więc i w przyszłości, nie daj Bóg okazyi, w potrzebie z radością nałoży za swą panią głową i ostatnią kroplę krwi wyleje.
Potem jął opowiadać o swej dawnej, nieszczęsnej dla Ewki miłości. Nie żyć mu bez tej dziewki! Miłował ją przez całe lata rozłąki, chociaż bez jakiejkolwiek nadziei i miłować jej nigdy nie przestanie. Ale między nim a starym panem Nowowiejskim jest dawna nienawiść i dawny stosunek sługi i pana rozdziela ich, jakoby jarem szerokim. „Pani“ jedna mogłaby ich zładzić, a jeśli i tego uczynić nie zdoła, zasłoni przynajmniej drogą dziewkę przed ojcowskiem tyraństwem, przed zamknięciem i kańczugiem.
Wołodyjowski wolałby był może, żeby Baśka nie wdawała się w tę sprawę, ale że sam lubił ludziom dobrze czynić, więc się i sercu żony nie dziwił. Wszelako nie odpowiedział jeszcze Azyi zgodą, oparł się nawet nowym łzom Ewki, tylko w kancelaryi się zamykał i rozmyślał.
Aż wreszcie pewnego dnia wyszedł na wieczerzę z pogodną twarzą i po wieczerzy spytał nagle Tuhay-beyowicza:
— Azya, a kiedy ci termin ruszać?
— Za tydzień wasza wielmożność! — odrzekł niespokojnie Tatar. — Halim musiał już tam pokończyć układy z Kryczyńskim.
— Każ że i wielkie sanie wymościć, bo dwie białogłowy powieziesz do Raszkowa.
Usłyszawszy to Basia, poczęła w ręce klaskać i obces do męża, za nią skoczyła Ewka, za nią schylił się do jego kolan z szalonym wybuchem radości i Azya, aż mały rycerz musiał się opędzać.
— Dajcie spokój — mówił — cóż znowu! Jak można ludziom pomódz, to i ciężko nie pomódz, chyba-by kto całkiem był zatwardziały; ja zaś przecie nie żaden tyrannus. Ty oto, Baśka, wracaj prędko, kochanie, a ty, Azya, opiekuj się nią szczerze, tem mi najlepiej podziękujecie. No, no! dajcie spokój!
Tu począł wąsikami mocno ruszać, poczem rzekł już weselej dla dodania sobie fantazyi.
— Najgorsze te babskie śluzy! Jak jeno śluzy obaczę, zaraz nic po mnie! A ty, Azya, masz dziękować nie tylko mnie i mojej żonie, ale i tej oto panience, która tu za mną, jak cień chodziła, żałość
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/242
Ta strona została uwierzytelniona.