Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.

Stary podniósł szpetną, wychudzoną od niesłychanych trudów głowę ku Basi, jakby chciał spytać, czy może przy niej mówić, lecz Tuhay-beyowicz rzekł zaraz:
— Mów śmiele! Wojska wyszły?
— Tak jest, panie. Garść została.
— Kto powiódł?
— Pan Nowowiejski.
— Piotrowicze zaś wyjechali do Krymu?
— Już dawno. Ostały tylko dwie niewiasty i stary pan Nowowiejski z niemi.
— Gdzie Kryczyński?
— Na drugiej stronie rzeki. Czeka!
— Kto z nim jest?
— Jest Adurowicz ze swoim ściahem. Obaj ci głową do strzemienia biją, synu Tuhay-beyowy, i pod rękę twoją się oddają — oni — i wszyscy, którzy jeszcze nie nadążyli.
— Dobrze! — rzekł z ogniem w oczach Azya. — Leć do Kryczyńskiego natychmiast i każ im, by zajmowali Raszków.
— Wola twoja, panie!
Po chwili Halim skoczył na konia i zniknął, jak widmo, w tumanie… Straszny i złowrogi blask bił od twarzy Azyi. Chwila stanowcza, chwila oczekiwana, chwila największego dla niego szczęścia — nadeszła… Serce biło mu jednak tak, że tchu mu brakło… Czas jakiś jechał w milczeniu koło Basi i dopiero, gdy poczuł, że głos go nie zawiedzie, zwrócił ku niej oczy niezgłębione a świetliste i rzekł:
Teraz mi rozmówić się szczerze z waszą miłością…
— Słucham — odrzekła Basia, patrząc na niego pilnie, jak gdyby chciała czytać w jego zmienionej twarzy.






ROZDZIAŁ  XXXVIII.


Azya przysunął swego konia do dzianeta Basi tak blisko, że niemal strzemieniem dotknął jej strzemienia i jeszcze kilkanaście kroków jechał w milczeniu. Przez ten czas starał się uspokoić do reszty i dziwił się, dlaczego ten spokój z takim wysiłkiem mu przychodzi, skoro Basię miał w ręku, skoro nie było już żadnej siły ludzkiej, która zdołałaby była mu ją odjąć. Ale on sam nie wiedział, że w duszy jego, wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu i mimo przeciwnej oczywistości, tliła jakaś iskra nadziei, że pożądana niewiasta odpowie mu wzajemnością. Jeśli zaś ta nadzieja była słaba, to natomiast pragnienie, aby to się stało, było tak silne, że po-