w głęboki sen i spał dobę całą. Natomiast, gdy się rozbudził, gorączka opuściła go zupełnie i mógł widzieć się z Kryczyńskim i Adurowiczem.
Im zaś było pilno do tego, bo nie wiedzieli co począć. Wojska, które wyszły pod młodym Nowowiejskim, nie miały wprawdzie wrócić przed dwoma tygodniami, ale jakiś niespodziewany wypadek mógł przyśpieszyć ich powrót, a wówczas należało wiedzieć, jak się zachować. Wprawdzie Kryczyński i Adurowicz pozornie tylko chcieli wrócić w służbę Rzeczypospolitej, ale Azya prowadził całą sprawę; on jeden mógł im dać wskazówki, co mają na razie czynić; on jeden mógł objaśnić, po której stronie była większa korzyść, czy zaraz wrócić na sułtańską ziemię, czy też udawać i jak długo udawać, że służą Rzeczypospolitej. Obaj oni wiedzieli dobrze, że koniec końcem i Azya chce zdradzić Rzeczpospolitą, ale przypuszczali, że z ujawnieniem zdrady każe może im czekać do wojny, by zdradzić jaknajskuteczniej. Wskazówki jego miały być przytem dla nich rozkazem, bo im się narzucił na wodza, jako głowa całej sprawy, najchytrzejszy, najbardziej wpływowy, wreszcie jako Tuhay-beyowicz, sławnego między wszystkiemi ordami witezia syn.
Skwapliwie też stanęli przy łożu i bili mu pokłony, on zaś witał ich osłabiony jeszcze, z przewiązaną twarzą i jednem okiem, ale już zdrów zupełnie. I zaraz na wstępie rzekł im:
— Chory jestem. Niewiasta, którą chciałem porwać i sobie zachować, wyrwała się z rąk moich, głownią od pistoletu mnie zraniwszy. Komendanta Wołodyjowskiego to była żona… oby zaraza spadła na niego i cały jego ród!
— Niech tak będzie, jak rzekłeś! — odpowiedzieli dwaj rotmistrze.
— Niech Bóg da wam, wiernym, szczęście i pomyślność!
— I tobie, panie!
Poczem jęli zaraz rozmawiać o tem, co im czynić należy.
— Nie można zwłóczyć, ani sułtańskiej służby aż do wojny odkładać — rzekł Azya — bo już po tem, co się z niewiastą ową zdarzyło, oni nam ufać nie będą i szablami na nas uderzą. Ale nim oni uderzą, my na miasto uderzmy i spalmy je na chwałę Bogu! A ową garść żołnierzy, która tu została, w jassyr weźmiem, a mieszkańców, którzy są Rzeczypospolitej poddani, także w jassyr weźmiem, a dobrem Wołochów, Ormian i Greków się podzielim i za Dniestr pójdziem, w sułtańskie ziemie.
Kryczyńskiemu i Adurowiczowi, którzy koczując już od dłuższego czasu wśród najdzikszej ordy i grabiąc razem z nią, zdziczeli zupełnie, oczy się zaświeciły.
— Dzięki tobie, panie — rzekł Kryczyński — puszczono nas do tego miasta, które Bóg nam teraz wydaje…
— Nowowiejski nie czynił wam wstrętu? — pytał Azya.
— Nowowiejski wiedział, że do Rzeczypospolitej przychodzimy i wiedział, że ty nadchodzisz, aby się z nami połączyć, więc nas uważał za swoich, jako ciebie za swego uważa.
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/262
Ta strona została uwierzytelniona.