Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/293

Ta strona została uwierzytelniona.

musiała mi coś zadać. Odesłać ją, odeślę, bo mi jej przezpieczeńtwo od własnego zdrowia milsze, ale gdy pomyślę, że przyjdzie ją tak zmartwić — dalibóg — dech mi z żałości zapiera!
— Michale, miej-że Boga w sercu, nie daj się za nos wodzić!
— Ba, nie daj się! Któż i tak mówił, jeśli nie waćpan, że miłosierdzia żadnego nad nią nie mam?
— Hę? — rzekł Zagłoba.
— Waćpanu niby na przemyślności nie zbywa, a sam się teraz za ucho skrobiesz!
— Bo się namyślam, jakiej najlepiej perswazyi zażyć.
— A jak odrazu piąstki w oczy wsadzi?
— Wsadzi, jak mi Bóg miły! — rzekł Zagłoba.
I tak się kłopotali obaj, bo prawdę rzekłszy, Basia znała doskonale ich obudwu. Rozpuścili ją do ostatka w chorobie i tak kochali, że konieczność postąpienia wbrew jej sercu i chęci napełniała ich przestrachem. Że Basia oporu nie stawi i podda się z pokorą wyrokowi, o tem wiedział dobrze i jeden i drugi, ale, nie mówiąc już o Wołodyjowskim, nawet pan Zagłoba wolałby uderzyć samotrzeć na cały pułk janczarów, niż widzieć ją wsadzającą piąstki do oczu.






ROZDZIAŁ  XLIII.


Tymczasem tego samego dnia nadeszła im niezawodna, jak sądzili, pomoc w osobach niespodzianych, a miłych nad wszystko gości. Oto, pod wieczór, przyjechali bez żadnego poprzednio oznajmienia oboje Ketlingowie. Radość i zdumienie na ich widok były w Chreptiowie nieopisane; oni zaś, dowiedziawszy się od pierwszego pytania, że Basia przychodzi już do zdrowia, ucieszyli się również bardzo. Krzysia skoczyła zaraz do alkierza i w tejże chwili wychodzący ztamtąd pisk i okrzyki oznajmiły rycerzom o uszczęśliwieniu Basi.
Ketling z Wołodyjowskim trzymali się długi czas w objęciach, to odsuwając się wzajem od siebie na długość ramienia, to znów łącząc się w uścisku.
— Dla Boga! — rzekł mały rycerz — Ketling! Do buławy mniejbym się ucieszył, niż do ciebie, ale co porabiasz w tych stronach?
— Pan hetman mnie przełożonym nad artyleryą kamieniecką uczynił — odrzekł Ketling — więc przyjechaliśmy z żoną do Kamieńca. Tam, dowiedziawszy się o terminach, jakie was spotkały, wybraliśmy się bez zwłoki do Chreptiowa. Chwała Bogu, mój Michale, że się wszystko szczęśliwie zakończyło; jechaliśmy w stra-