— Dla Boga! co słyszę! — zawołał Wołodyjowski. — Waćpani w fortecy zostaniesz, która napewno oblegana będzie i to przez nieprzyjaciela, żadnej dyskrecyi nie znającego. Nie mówię jeszcze, żeby z jakim politycznym nieprzyjacielem miała być wojna, ale tu przecie z barbarzyństwem sprawa. Aza waćpani wiesz, co to zdobyte miasto? co to turecki albo tatarski jassyr? Uszom swoim nie wierzę!
A wszelako nie może inaczej być — odrzekła Krzysia.
— Ketling! — zawołał z rozpaczą mały rycerz — także to dałeś się już opanować? Człowieku, miej Boga w sercu!
— Deliberowaliśmy długo — odrzekł Ketling — i na tem stanęło.
— I syn nasz już w Kamieńcu jest, pod opieką jednej mojej powinowatej. Zali Kamieniec istotnie ma być zdobyty?
Tu Krzysia podniosła swe pogodne źrenice do góry.
— Bóg i od Turka mocniejszy, ufności naszej nie zawiedzie! A żem przysięgła mężowi, iż go do śmierci nie opuszczę, przeto moje miejsce przy nim.
Mały rycerz zmieszał się okropnie, bo właśnie czego innego od Krzysi oczekiwał.
Basia zaś, która od samego początku rozmowy, spostrzegłszy zaraz, dokąd Wołodyjowski zdąża, uśmiechała się chytrze, teraz utkwiła w niego bystre swe oczka i rzekła:
— Michale, słyszysz?
— Baśka! będziesz cicho! — zawołał w najwyższej konfuzyi mały rycerz.
To rzekłszy począł rzucać desperackie spojrzenia na pana Zagłobę, jakby oczekując od niego ratunku, lecz ów zdrajca powstał nagle i rzekł:
— Trzeba też o jakowymś posiłku pomyśleć, bo nie samem słowem człowiek żyje.
I wyszedł z alkierza.
Pan Michał pognał za nim i zastąpił mu drogę.
— No i co teraz? — spytał Zagłoba.
— No i co?
— A niech tę Ketlingową kule biją! Dla Boga! jak niema ginąć ta Rzeczpospolita, kiedy białogłowy w niej rządzą?
— Nic-że waćpan nie wymyślisz?
— Jak ty się żony boisz, co ja ci na to wymyślę? Każ się kowalowi podkuć — ot, co!