Jeńcy patrzyli na te przygotowania i na Luśnię błędnemi oczyma. Było między nimi trzech chreptiowskich Lipków i ci znali wachmistrza doskonale. Ów poznał ich także i rzekł:
— No, kamraty! trzeba teraz będzie śpiewać, a nie, to na prażonych podeszwach pójdziecie na tamten świat. Po starej znajomości, węgli nie pożałuję!
To rzekłszy, dorzucił na węgle suchych gałęzi, które buchnęły zaraz wysokim płomieniem.
Lecz nadszedł Nowowiejski i badać począł. Z zeznań jeńców okazało się to, co po części odgadł młody porucznik. Lipkowie i Czeremisy szli w przedniej straży, przed ordą i przed wszystkiemi sułtańskiemi wojskami. Wiódł ich Azya Tuhay-beyowicz, któremu wszystkie ściahy oddano pod komendę. Szli z powodu upałów, jak i całe wojsko, nocami, na dzień zaś wysyłali stada na paszę. Nie strzegli się, bo nikt nie przypuszczał, żeby jakiekolwiek wojsko mogło na nich wpaść, nawet w pobliżu Dniestru, a cóż dopiero nad Prutem, tuż obok ordzińskich siedzib; szli tedy wygodnie, ze stadami i wielbłądami, które niosły namioty starszyzny. Murzy Azyi namiot łatwo poznać, bo na wierzchu ma buńczuk zatknięty i ściahy chorągwie przy nim zatykają. Sieheń lipkowski został o małą milę; jest w nim około dwóch tysięcy głów, ale część ludzi została przy białogrodzkiej ordzie, która ciągnie znów o milę od lipkowskiego czambułu.
Nowowiejski wypytał jeszcze o drogi, któremi do siehenia najłatwiej się dostać, następnie jak stoją namioty, wreszcie począł badać o to, o co mu chodziło najwięcej.
— Niewiasty jakowe są w namiocie? — spytał.
Lipkowie zadrżeli o własną skórę. Ci z nich, którzy dawniej służyli w Chreptiowie, wiedzieli doskonale, że Nowowiejski był bratem jednej z tych niewiast, a narzeczonym drugiej, rozumieli więc, co za wściekłość musi go ogarnąć, gdy dowie się całej prawdy.
Wściekłość ta mogła spaść najprzód na nich, więc poczęli się wahać, ale Luśnia rzekł zaraz:
— Panie komendancie, ogrzejem psubratom podeszwy, to będą mówić!
— Wsuń im nogi w węgle! — rzekł Nowowiejski.
— Pomiłujcie! — zawołał Eliaszewicz, stary chreptiowski Lipek, — powiem wszystko, na co patrzyły oczy moje…
Luśnia spojrzał na komendanta, czy mimo tej zapowiedzi, nie każe spełnić groźby, lecz ów skinął ręką i rzekł do Eliaszewicza:
— Mów, coś widział?
— My niewinni, panie — odpowiedział Eliaszewicz — my za komendą szli. Murza nasz darował siostrę waszej miłości panu Adurowiczowi, który ją w namiocie miał. Ja ją na Kuczunkaurach widział, jak po wodę z wiadrami chodziła i pomagał jej dźwigać, bo ciężarna chodziła…
— Gorze! — szepnął Nowowiejski.
— A drugą pannę murza nasz sam w namiocie miał. My jej tak często nie widywali, ale nieraz słyszeli, jak krzyczała, bo mu-
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/323
Ta strona została uwierzytelniona.