Wezyr i kajmakan próbowali tłómaczyć panu, że mogła to być jakowaś luźna wataha zbójecka, ale wobec znalezionych muszkietów i troków, w których były kolety dragońskie, sami w to nie wierzyli. Niedawna nad wszelką miarę zuchwała, a jednak zwycięska wyprawa Sobieskiego na Ukrainę pozwalała przypuszczać, że groźny wódz wolał i teraz zaskoczyć nieprzyjaciela.
— Niema on wojsk — mówił po wyjściu z rady wielki wezyr do kajmakana — ale lew w nim mieszka, trwogi nieznający; jeśli choć kilkanaście tysięcy zebrał i jest tu, tedy we krwi pójdziemy do Chocimia.
— Chciałbym się z nim zmierzyć — rzekł młody Kara Mustafa.
— Oby Bóg odwrócił wówczas od ciebie nieszczęście! — odpowiedział wielki wezyr.
Powoli jednak czambuły białogrodzkie i dobruckie przekonały się, że nietylko większych, ale i żadnych wojsk w pobliżu niemasz. Odkryto natomiast ślady oddziału, liczącego około trzechset koni, który śpiesznie dążył ku Dniestrowi. Ordyńcy, mając w pamięci los Lipków, nie ścigali go z obawy zasadzki. Napad na Lipków pozostał czemś zdumiewającem i niewytłómaczonem, ale spokój wracał powoli w Orduihamajunie — i wojska padyszacha rozpoczęły znów pochód, podobny do powodzi.
Tymczasem Nowowiejski wracał bezpiecznie ze swoim żywym łupem do Raszkowa. Wracał śpiesznie, ale doświadczeni zagończycy już drugiego dnia poznali, że nie są ścigani, szli więc, mimo pośpiechu tak, aby nie zdrożyć zanadto koni. Azya jechał ciągle między Nowowiejskim a Luśnią, przykrępowany sznurami do grzbietu bachmata. Ponieważ dwa żebra miał złamane i osłabł srodze, bo i rany, zadane przez Basię w twarz, otworzyły mu się wskutek szamotania się z Nowowiejskim, a następnie wskutek jazdy ze zwieszoną głową, więc straszny wachmistrz miał o nim staranie, aby nie umarł przed przybyciem do Raszkowa i nie udaremnił zemsty. Młody Tatar chciał zaś umrzeć, wiedząc co go czeka. Najprzód postanowił się zamorzyć głodem i nie chciał przyjmować pokarmów, lecz Luśnia podważał mu zaciśnięte zęby nożem i wlewał przemocą do ust gorzałkę i mołdawskie wino, zasypane startym na proch sucharem. Na popasach oblewał mu też twarz wodą, aby rany w oku i w nosie, na których podczas jazdy siadały gęsto muchy i bąki, nie poczęły gnić i nie przyprawiły o zbyt wczesną śmierć nieszczęsnego junaka. Nowowiejski nie mówił do niego przez drogę; raz tylko na początku podróży, gdy Azya za cenę swej wolności i życia, obiecywał wrócić Zosię i Ewkę, porucznik rzekł mu:
— Łżesz psie! Sprzedałeś obie do Stambułu kupcowi, który je odprzeda tam na bazarze.
I wnet postawiono mu do oczu Eliaszewicza, który powtórzył mu wobec wszystkich:
— Tak jest, effendi! sprzedałeś ją, sam nie wiesz komu, a Adurowicz sprzedał siostrę bagadyra, chociaż była już z nim ciężarna...
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/328
Ta strona została uwierzytelniona.