— One obie są u wójta lackiego, Tomaszewicza, i dobrze, że się tam schroniły, bo w takiej fortecy nic im ten zbój nie uczyni!
— O kim waćpan mówisz? — pytała z przerażeniem Basia.
— O Zosi i Ewce.
— Boże ci dopomóż! — zawołał Zagłoba — nie daj się dyabłu.
Nowowiejski zaś mówił dalej:
— Bo to, co o ojcu moim powiadają, że go Azya zarzezał, to też nieprawda!
— Rozum mu się pomieszał! — szepnął pan Muszalski.
— Waćpani pozwolisz — rzekł znów Nowowiejski — że pojadę przodem? Tyle czasu człek ich nie widział, to mu i tęskno! Oj! kuczy się zdala od kochania, kuczy!
To rzekłszy, począł kiwać na obie strony swoją olbrzymią głową, następnie zaś ścisnął konia piętami i ruszył.
Pan Muszalski, kiwnąwszy na kilku dragonów, ruszył za nim, ażeby mieć oko na szaleńca. Basia skryła w dłoniach swoją różaną twarz, i wkrótce łzy gorące poczęły jej przeciekać przez palce, pan Zagłoba zaś rzekł:
— Chłop był, jak złoto, ale nie w miarę człeku takowe nieszczęścia… Przytem samą zemstą dusza nie wyżyje…
W Kamieńcu wrzały przygotowania do obrony. Na murach w starym zamku i przy bramach, szczególnie przy bramie Ruskiej, pracowały „nacye“, miasto zamieszkujące, pod swymi wójtami, między którymi wójt lacki, Tomaszewicz, pierwsze brał miejsce, a to dla swej mocnej odwagi i wielkiej biegłości w strzelaniu z dział. Tymczasem pracowano łopatami i taczkami, a Lachowie, Rusini, Ormianie, Żydzi i Cyganie, szli z sobą w zawody. Oficerowie rozmaitych regimentów mieli dozór nad robotą, wachmistrze i żołnierze pomagali mieszkańcom, pracowała nawet szlachta, przepomniawszy, że Bóg jej ręce tylko do szabli stworzył, wszelką zaś inną pracę zdał na ludzi „nikczemnego“ stanu. Przykład dawał sam pan Wojciech Humiecki, chorąży podolski, którego widok aż łzy wyciskał, bo własnemi rękoma kamienie taczką woził. Robota wrzała i w mieście i w zamku. Między tłumami kręcili się Dominikanie, Jezuici, braciszkowie Św. Franciszka i Karmelici, błogosławiąc wysiłki ludzkie. Niewiasty donosiły żywność i trunki pracującym; piękne Ormianki, żony i córy bogatych kupców i jeszcze piękniejsze Żydówki z Karwaserów, Żwańca, Zinkowiec, Dunajgrodu, zwracały na się oczy żołnierskie.
Lecz uwaga tłumów najbardziej zwróciła się na wjazd Basi. Było zapewne wiele dostojniejszych niewiast w Kamieńcu, lecz nie było żadnej, którejby męża okrywała większa chwała wojenna. Słyszano również w Kamieńcu i o samej pani Wołodyjowskiej, jako o niewieście chrobrej, która nie strachała się mieszkać w pustynnej strażnicy, wśród dzikiego ludu, która z mężem chodziła na wyprawy, a porwana przez Tatara, zdołała go pogromić i wyjść cało z jego rąk drapieżnych. Sława jej była także niepomierna. Ale ci, którzy jej nie znali i nie widzieli dotąd, wyobrażali sobie, że musi to być jakaś olbrzymka, łamiąca podkowy i rozdzierająca pancerze.
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/337
Ta strona została uwierzytelniona.