wiadował strażami pan Kazimierz Humiecki, brat mężnego Wojciecha. A dalej mieli mieć kwatery pan Staniszewski i nad Lacką bramą pan Marcin Bogusz, a przy baszcie Śpiżowej miał stanąć pan Jerzy Skarzyński z panem Jackowskim, tuż obok białostockiej dziury. Pan Dubrawski z Pietraszewskim objęli basztę Rzeźnika. Wielki szaniec miejski oddano Tomaszewiczowi, wójtowi jurysdykcyi polskiej, mniejszy panu Jackowskiemu; był rozkaz, by usypać i trzeci, z którego później Żyd pewien, biegły puszkarz, wielce Turkom dokuczał.
Tak się rozporządziwszy, na wieczerzę wszyscy radzi do pana generała podolskiego poszli, który szczególnie podczas tej ochoty uczcił pana Wołodyjowskiego i miejscem i winem i potrawami i mową, przewidując, iż po oblężeniu do przezwiska „małego rycerza“ miano „Hektora kamienieckiego“ przez potomność dodane będzie. Ów zaś oświadczył, że szczerze służyć zamyśla i w tym celu pewnym ślubem w katedrze związać się zamierza, zaczem prosi księdza biskupa, aby mu to jutro uczynić było niewzbronno. Ksiądz biskup, widząc, iż z tego ślubu pożytek publiczny wyrosnąć może, przyrzekł chętnie. Nazajutrz wielkie było w katedrze nabożeństwo. Słuchali go w skupieniu i podniosłości ducha rycerze, szlachta, żołnierstwo i lud pospolity. Pan Wołodyjowski z Ketlingiem leżeli krzyżem przed ołtarzem; Krzysia i Basia klęczały tuż za stalami, płacząc, bo wiedziały, iż ślub ów na niebezpieczeństwo życie ich mężów podać może. Po ukończeniu mszy, ksiądz biskup obrócił się do ludu z monstrancyą; wówczas mały rycerz wstał i klęknąwszy na stopniach ołtarza, tak rzekł wzruszonym, choć spokojnym głosem:
— Za osobliwe dobrodziejstwa i szczególniejszą protekcyę, jakąm ja od Pana Boga najwyższego i Syna Jego jedynego otrzymał, do również szczególniejszej poczuwając się wdzięczności, ślubuję i przysięgam, iż jako On i Syn Jego mnie wspomogli, tako i ja do ostatniego tchu Krzyża świętego będę bronił. A mając komendę starego zamku sobie powierzoną, pókim żyw i rękoma i kolanami ruchać mogąc, pogańskiego nieprzyjaciela, w sprosności żyjącego, do zamku nie puszczę, ni z murów nie ustąpię, ni szmaty białej nie zatknę, choćby mi też pod gruzami pogrześć się przyszło… Tak mi dopomóż Bóg i święty Krzyż — Amen!
Cisza uroczysta nastała w kościele, poczem dał się słyszeć głos Ketlinga:
— Ślubuję — rzekł ów — za szczególne dobrodziejstwa, których w tej ojczyźnie doznałem, do ostatniej kropli krwie zamku bronić i pierwej się pod gruzami jego pogrześć, zanimby noga nieprzyjacielska miała w jego mury wstąpić. A jako ze szczerego serca i szczerej wdzięczności przysięgę ową składam, tako mi dopomóż Bóg i święty Krzyż — Amen.
Tu ksiądz pochylił monstrancyę i dał ją do ucałowania naprzód panu Wołodyjowskiemu, potem Ketlingowi. Na ów widok liczni rycerze uczynili gwar w kościele. Rozległy się głosy: „Wszyscy przysięgamy!“ „Jeden na drugim polegniem!“ „Nie upadnie ta twierdza!“ „Przysięgamy! przysięgamy!“ „Amen! amen!
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/343
Ta strona została uwierzytelniona.