Tegoż dnia jeszcze pan Wołodyjowski wyjechał z chorągwiami na pomoc panu Wasilkowskiemu, który ku Hryńczukowi skoczył, bo przyszła wieść, iż tam Tatarowie wpadli torhakiem, ludzi krępując, bydło biorąc, ale wsi, dla niepoznaki, nie paląc. Pan Wasilkowski wnet ich rozgromił, jassyr odebrał i jeńców wziął. Tych pan Wołodyjowski do Żwańca powiódł, poleciwszy panu Makowieckiemu na pytki ich wziąć i zeznania ich rzędnie spisać, tak, aby hetmanowi i królowi mogły być odesłane. Tatarzy zeznali, iż z rozkazania perkułabskiego granicę przeszli, mając sobie dodanego w pomoc rotmistrza Styngana z Wołoszą. Natomiast, lubo przypiekani, nie umieli powiedzieć, jak daleko mógł znajdować się w tej chwili cesarz turecki z całą potęgą, gdyż idąc niesfornemi kupami przodkiem, nie utrzymywali z całym obozem związku.
Wszyscy jednak zgodnie zeznali, że cesarz potęgę poruszył, że do Rzeczypospolitej ciągnie i prawdopodobnie wkrótce stanie już pod Chocimiem. Nie było w tych zeznaniach nic nowego dla przyszłych obrońców Kamieńca, ponieważ jednak w Warszawie, na dworze królewskim, nie wierzono w wojnę, przeto postanowił pan podkomorzy podolski wyprawić jeńców, wraz z ich nowinami, do Warszawy.
Podjazdy wróciły zadowolone z pierwszej ekspedycyi. Tymczasem wieczorem przybył do Wołodyjowskiego sekretarz jego pobratymca, Habareskula, starszego perkułaba chocimskiego. Nie przywiózł on żadnego listu, bo perkułab bał się pisać, natomiast polecił powiedzieć ustnie swemu pobratymcowi Wołodyjowskiemu, „źrenicy oka“ i „kochaniu serca“, aby się na baczności miał i jeśli Kamieniec nie ma dość wojsk do obrony, by pod jakimkolwiek pozorem miasto opuścił, bo cesarz już drugiego dnia w Chocimiu z całą potęgą spodziewan.
Wołodyjowski kazał podziękować perkułabowi i nagrodziwszy sekretarza, wysłał go z powrotem, sam zaś zawiadomił natychmiast komendantów o zbliżającem się niebezpieczeństwie.
Wieść, lubo spodziewano się jej każdej godziny, wielkie uczyniła wrażenie. Zdwojono gorliwość przy robotach miejskich, pan Hieronim Lanckoroński zaś ruszył bez chwili zwłoki do swojego Żwańca, by ztamtąd na Chocim mieć oko.
Czas jakiś upłynął na oczekiwaniu, nakoniec w Porcyunkułę 2-go sierpnia sułtan stanął pod Chocimem. Rozlały się pułki, jak morze bezbrzeżne — i na widok ostatniego grodu, leżącego w granicach władzy padyszacha, okrzyk: „Allah! Allah!“ wydarł się z setek tysięcy gardzieli. Po drugiej stronie Dniestru leżała bezbronna Rzeczpospolita, którą te niezmierne wojska miały zalać, jak powódź, lub