Namyślano się długo, jaki dać na owe pismo „respons“ — i odrzucono niepolityczną radę pana Zagłoby, aby psu ogon uciąć i takowy w odpowiedzi odesłać. Wysłano wreszcie sprawnego człeka, Jurycę, umiejącego dobrze język turecki, z listem, który brzmiał, jak następuje: „Cesarza gniewać nie chcemy, ale i słuchać go nie mamy obowiązku, bośmy nie jemu, jeno naszemu panu przysięgali. Kamieńca nie damy, gdyż nas przysięga wiąże, twierdzy i kościołów do śmierci bronić.“ Po tej odpowiedzi rozeszli się oficerowie na mury, z czego skorzystał ksiądz biskup Lanckoroński i pan generał podolski i nowy list do sułtana wysłali, prosząc go o armistycyum na cztery tygodnie. Gdy wieść o tem rozeszła się po bramach, począł się huk i trzaskanie szablami. „A wierę — powtarzał ten i ów — to my tu przy działach gorzejem, a tam, za naszemi plecami, listy ślą, bez naszej wiedzy, chociaż do rady należym!“ I po wieczornej „kindyi“ oficerowie gromadnie udali się do pana generała, mając na swem czele małego rycerza i pana Makowieckiego, obydwóch wielce tem, co się stało, strapionych.
— Jakże to? — zawołał stolnik latyczowski — zali już o poddaniu myślicie, żeście nowego posła wysłali? Czemu to stało się bez naszej wiedzy?
— Zaiste — dodał mały rycerz — skorośmy na radę zostali wezwani, bez nas listów słać się nie godzi. O poddaniu też mówić nie pozwolim; któryby zaś tego sobie życzył, ten niech się z urzędu usunie!
To mówiąc, groźnie wąsikami ruszał, bo to był żołnierz niezmiernie karny i z wielką boleścią przychodziło mu odzywać się przeciw starszyźnie. Lecz że przysiągł bronić zamku do śmierci, sądził, że tak mu mówić należy.
Zmieszał się pan generał podolski i odrzekł:
— Mniemałem, iż to było za ogólnym konsensem.
— Niemasz konsensu! Tu zgorzeć chcemy! — zawołało kilkanaście głosów.
Na to generał:
— Rad to słyszę, bo i mnie wiara od życia milsza, a tchórz mnie nie oblatywał nigdy i nie będzie. Ostańcie waszmościowie na wieczerzę, to łatwiej do zgody przyjdziem.
Lecz oni ostać nie chcieli.
— Przy bramach nam miejsce, nie za stołem! — odparł mały rycerz.
Tymczasem nadjechał ksiądz biskup i dowiedziawszy się o co rzecz idzie, zwrócił się zaraz do pana Makowieckiego i do małego rycerza.
— Zacni ludzie! — rzekł — każdy ma w sercu to, co i wy i o poddaniu nikt nie wspominał. Posłałem prosić o armistycyum na cztery niedziele. Napisałem tak: przez ten czas o odsiecz do naszego króla wyślemy i instrukcyi się od niego doczekamy, a dalej będzie, co da Bóg.
Usłyszawszy to mały rycerz, począł znowu wąsikami ruszać, ale tym razem dlatego, że porwała go jednocześnie złość i pusty
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/364
Ta strona została uwierzytelniona.