cha wstąpi w najsłabsze serca i wszyscy nową ochotą do zaciekłego oporu rozgorzeją. Bo miasta niepodobno było wziąć, nie zdobywszy pierwej zamku, więc jeśli zamek nietylko się opierał, ale w dodatku gromił, oblężeni nie mieli najmniejszej potrzeby uciekać się do układów. Zapasów był dostatek, prochów także; wobec tego należało tylko pilnować bram i gasić pożary w mieście.
Podczas całego oblężenia była to najradośniejsza noc dla małego rycerza i dla Ketlinga. Nigdy nie mieli tak wielkiej nadziei, że i sami wyjdą zdrowo z tych tureckich obierzy i równie zdrowo najdroższe głowy wyprowadzą.
— Jeszcze parę szturmów — mówił mały rycerz — a jak Bóg na niebie, Turcy się zniechęcą i głodem nas będą chcieli zniewolić. A owoż zapasów jest dość. September ci to zresztą za pasem; za dwa miesiące poczną się słoty i zimna, niezbyt to wytrzymałe wojska; niech raz dobrze przemarzną, to i odejdą.
— Wielu ich z krain etyopskich pochodzi — odrzekł Ketling — albo z różnych takich, w których pieprz rośnie i tych lada zamróz zwarzy. Dwa miesiące, w najgorszym razie, nawet przy szturmach, wytrzymamy. Niepodobna też przypuścić, aby żadna odsiecz nie przyszła. Ocknie się wreszcie Rzeczpospolita, choćby zaś nawet pan hetman wielkiej potęgi nie zebrał, podjazdami będzie Turków nękał.
— Ketling! tak mi się widzi, że nie wybiła jeszcze nasza godzina.
— W mocy to Bożej, ale i mnie się tak widzi, że do tego nie przyjdzie.
— Chybaby który poległ, jak pan Muszalski. A no! trudna rada! Szkoda mi okrutna pana Muszalskiego, choć kawalerską poległ śmiercią!
— Nie daj nam Boże gorszej, byle nie zaraz, bo powiem ci, Michał, iż żalby mi było… Krzysi.
— Ba, a mnie Basi… No! pracujem szczerze, ale też miłosierdzie jest nad nami. Okrutnie mi jakoś wesoło w duszy! Trzeba będzie i jutro czegoś znacznego dokonać!
— Turcy porobili drewniane zasłony z belek na szańcach. Obmyśliłem taki sposób, jaki bywa do zapalania okrętów używany: szmaty moczą się już w smole i mam nadzieję, że jutro do południa spalę te wszystkie roboty.
— Ha — rzekł mały rycerz. — To ja wycieczkę poprowadzę. Przy pożarze i tak się uczyni konfuzya, a przytem w dzień do głowy im nie przyjdzie, by wycieczka mogła nastąpić. Jutro może być lepsze, niż dziś, Ketling…
Tak to oni rozmawiali, mając serca wezbrane, poczem udali się na spoczynek, bo wielce byli znużeni. Lecz mały rycerz nie spał i trzech godzin, gdy rozbudził go wachmistrz Luśnia.
— Panie komendancie, nowiny są! — rzekł.
— Co tam? — zawołał czujny żołnierz, zrywając się w jednej chwili na równe nogi.
— Pan Muszalski jest!
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/385
Ta strona została uwierzytelniona.