jak snopy, nie próbując się nawet bronić, póty przynajmniej, póki ich żar samej bitwy nie rozgrzeje.
Zrozumieli to i Polacy i Turcy. Koło godziny czwartej w nocy przybyli do Husseina dwaj baszowie: Janisz basza i Kiaja, dowódca janczarów, wojownik stary, doświadczony i znakomity. Twarze obudwóch pełne były smutku i troski.
— Panie! — rzekł pierwszy Kiaja — jeśli „barankowie“ moi do świtu tak postoją, nie trzeba będzie na nich ni kul, ni mieczów!
— Panie! — rzekł Janisz basza — spahia mi wymarznie i jutro bić się nie będzie!
Hussein targał się za brodę, przewidując klęskę i własną zgubę. Co jednak miał robić? Gdyby choć na minutę pozwolił rozluźnić szyk bojowy i ludziom rozpalić ogień, ogrzać się ciepłą strawą, atak nastąpiłby w tej samej chwili. I tak od czasu do czasu, od strony wałów, odzywały się trąbki, jakby jazda już ruszać miała.
Kiaja i Janisz baszowie widzieli tylko jedną radę: oto nie czekać na atak i samym natychmiast uderzyć z całą siłą na nieprzyjaciela. Nic to, że stoi w gotowości, bo jednak sam chcąc atakować, nie spodziewa się ataku. Może się go uda wyprzeć z wałów, w ostatnim razie, w nocnej bitwie klęska jest prawdopodobną, w jutrzejszej pewną.
Lecz Hussein nie śmiał iść za radą starych wojowników.
— Jakto! — mówił — porznęliście majdan rowami, w nich widząc jedyny przed tą piekielną jazdą ratunek, teraz zaś mamy sami przechodzić rowy, by się na zgubę oczywistą narażać? Wasza to była rada i wasze przestrogi, teraz zaś co innego mówicie!
I rozkazu nie wydał. Kazał tylko z dział ku wałom bić, na co pan Kątski odpowiedział w tej chwili z wielkim skutkiem. Deszcz czynił się coraz bardziej lodowaty i zacinał coraz okrutniej, wiatr szumiał, wył, przejmował ubranie, skórę i mroził krew w żyłach. Tak przeszła ta długa, listopadowa noc, w czasie której zwątlały siły wojowników Islamu i rozpacz, wraz z przeczuciem klęski, owładnęła ich serca.
Na samem świtaniu Janisz basza raz jeszcze udał się do Husseina z radą, by cofnąć się w bojowym porządku aż do mostu na Dniestrze i tam ostrożnie poczynać grę wojenną. „Bo jeśli (mówił) wojska nie oprą się zapędowi jazdy, wtedy przez most na drugą stronę się schronią i rzeka da im zasłonę.“ Kiaja, dowódca janczarów, był jednak innego zdania. Sądził on, że już na janiszową radę zapóźno, a przytem obawiał się, iż gdy rozkaz cofania się zostanie ogłoszony, wnet popłoch ogarnie całe wojsko. „Spahia, przy pomocy dżamaku, powinna wytrzymać na sobie pierwszy impet jazdy niewiernych, choćby też wszystka wyginąć miała. Przez ten czas janczarowie przybędą jej w pomoc, a gdy pierwszy impet niewiernych zostanie powstrzymany, być może, iż Bóg ześle zwycięztwo.“
Tak radził Kiaja i Hussein poszedł za jego radą. Konne tłumy komunika tureckiego wysunęły się naprzód, janczarowie zaś i dżamak stanęli w sprawie za nimi, koło namiotów Husseina. Głębokie
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/402
Ta strona została uwierzytelniona.