głębie wody i pytali, jaki go też los spotka.
Zaczął patrzeć przez okno. Nie było już teraz baniek, a świst zupełnie ustał. Na zewnątrz panował głęboki mrok, czarności aksamitu, wyjąwszy promienia elektrycznego, który przenikał wodę i pokazywał jej kolor rzeczywisty szaro-żółtawy. Wówczas trzy rzeczy, jakby formy ogniste, płynęły w polu jego oka jedna za drugą.
Nie mógł rozróżnić, czy one były małe, czy wielkie i oddalone.
Każda z nich rysowała się w konturach błękitnawych, prawie tak jasnych, jak ognie łodzi rybackiej; ognie te zdawały się rozlewać wiele dymu i miały z każdej strony plamy tego światła, jakby strzelnice okrętowe. Fosforescencja ich zdawała się gasnąć; gdy wchodziły w linję promieni jego lampy, wtedy widział, że są to małe ryby jakiegoś dziwnego gatunku, o wielkich oczach, a których ciało i ogon nagle się urywały. Oczy ich były skierowane ku niemu — sądził, że szły za nim, pociągnięte światłem, bijącem z jego okien.
Strona:PL Herbert George Wells - Nowele.djvu/121
Ta strona została skorygowana.