środek miasta i od czasu do czasu mógł widzieć gromadę postaci, ciągnących jego sznur. Zdumiony był, zauważywszy, że szkielet jednego z okrętów, tworzący główny punkt placu był pokryty znaczną liczbą tych istot gestykulujących, które nań spoglądały. Potem ściany wielkiego budynku milcząco otoczyły go w koło i zakryły mu widok miasta.
Mury były z drzewa, stwardniałego od wody, z kabli żelaznych splecionych, ze sztab miedzianych i żelaznych, z kości i czaszek topielców. Czaszki biegły wzdłuż murów budynku w zygzakach, w linjach spiralnych i fantastycznych krzywych. W ich pustych orbitach — i na całej powierzchni murów igrały i ukrywały się tysiączne małe srebrne rybki.
Nagle uszy jego napełnił głuchy szmer, a potem hałas, jakby gwałtowny dźwięk rogów, po których nastąpiły jakieś fantastyczne wrzaski.
Kula wciąż się zagłębiała, przechodząc koło wielkich okien, ostro ściętych, poprzez które dostrzegał niewyraźnie
Strona:PL Herbert George Wells - Nowele.djvu/130
Ta strona została skorygowana.