jak robaczki świętojańskie, dziwne światła, okrągłe i żółte. Nagle dolina zapromieniała w wielkiej dali: złoty ogromny płomień powoli zbliżał się ku nim, skutkiem czego karłowate drzewa zdawały się teraz czarne jak noc, rzucając na pochyłości — kontury przedmiotów, złote refleksy od owoców.
Na to widzenie, obaj ludzie, znając legendy górskie, pojęli, że widzą Eden i padli twarzą na ziemię, jak ludzie ugodzeni śmiercią.
Gdy ośmielili się podnieść oczy, dolina była znów w ciemności, a potem światło znów się ukazało i szło ku nim, przezroczyste jak bursztyn... Na ten widok pasterz skoczył i z wielkim krzykiem pędzić począł co siły ku temu światłu; drugi był zbyt przerażony, by iść za nim. Stał osłupiały, i patrzał na towarzysza, który biegł ku temu ruchomemu blaskowi.
Zaledwie pasterz zaczął swój bieg, gdy słyszeć się dał jakby huk piorunu, uderzenia skrzydeł niewidzialnych nad doliną. Stanął i ogarnęło go niewymowne przerażenie.
Strona:PL Herbert George Wells - Nowele.djvu/144
Ta strona została skorygowana.