baczył u tandeciarza, myślałby, że to robota bylejaka, sobotnim ściegiem... Łobuzy krzyczeliby: «oprawić w ramki». Nie, to nie może tak pozostać...
Podszedł do okna i opuścił częściowo storę z błękitnego płótna, opadającego do ziemi. Wziął paletę, pędzle i stanąwszy przed obrazem, zaznaczył kąciki ust; poczem całą uwagę skupił na źrenicy oka; następnie zauważył, że broda zupełnie była nie odpowiednią dla Żarliwości.
Wkrótce odłożył pędzel i paletę. Zapaliwszy cygaretkę, cofnął się, by lepiej ocenić postęp swej pracy.
— Niech mię powieszą, jeżeli ten portret nie urąga mi — zauważył, — widocznie drwi sobie ze mnie!
Wyraz twarzy zapewne się ożywił, ale bynajmniej nie w tym duchu, w jakim artysta pragnął. Niepodobna było się mylić. Uśmiech szyderczy był widoczny.
— Żarliwość Niewierzącego — szeptał Harringay. — Ha, ha! oto byłby tytuł subtelny. Ale brew na lewem oku nie jest dość cyniczna.
Strona:PL Herbert George Wells - Nowele.djvu/90
Ta strona została skorygowana.