Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/102

Ta strona została przepisana.

niutkie nóżki, cylindrowaty korpus i wrośniętą między ramiona głowę selenita. Był bez hełmu i pancerza, które widocznie wkładał przed wyjściem z pod ziemi.
Na jasnem tle zarysowywał się ciemną sylwetą, instynktownie jednak w wyobraźni dopełniliśmy ludzkich kształtów jego figury. Wydał mi się trochę garbatym o wysokiem czole i nieproporcjonalnie długich rysach.
Milcząc, bez najmniejszego szelestu posunął się trzy kroki naprzód, potem stanął i znów zbliżył się nieco. Szedł jak ptak, stawiając nogi jedną przed drugą naprzemian. Postawszy chwilę zwrócony tyłem ku drzwiom, widocznie zamierzając nas obejść, znikł całkiem w cieniu. Długo, napróżno szukałem go oczyma, nagle zjawił się przede mną w pełnem świetle.
Teraz dopiero przekonałem się, czego zresztą należało się spodziewać, że całkiem do człowieka był niepodobny. Przeraziłem się, ujrzawszy twarz jego zbliska. Nie była to twarz, ale jakaś maska, straszydło, mające pokrywać ludzkie rysy.
Nie potrafię dokładnie go opisać! Widzieliście kiedy silnie powiększoną głowę żuka lub mrówki? Nie można na niej rozpoznać nosa, ust ani uszu — widać tylko wjelkie, wypukłe oczy; twarda, sucha, niezmienna, błyszcząca. Najstraszniejsze zaś, że nie ma żadnego, a raczej nigdy nie zmienia stale, raz na zawsze danego jej wyrazu! Wyobraźcie sobie choćby ludzkie oblicze za życia skamieniałe na wieki, niezmienne! Taka to postać stała przed nami i patrzyła na nas.
Mówiąc, że twarz jego nie miała żadnego wyrazu, porównywałem ją z twarzą ludzką; właściwie